piątek, 10 lipca 2009
Wild Wild East
Nie cieszyć się, nie umarłem jeszcze. Za mało czasu ostatnio, żeby się zmusić do napisania czegoś na blogu. Poza tym, albo mi się wydaje, albo jakiś sezon ogórkowy nastał. Nawet portale ostatnio unikają zamieszczania durnych tytułów artykułów, albo ja po prostu nie mam szczęścia i takowych nie widzę. A może to już jesień nastała? Jesień życia mego? Zdziadziałem całkowicie ostatnio i mało co mnie w ostatnich wydarzeniach denerwuje. Ok, pomijając telenowelę z Cugier-Kotką, bo ta zadziwia już na każdym froncie - po idiotycznym spocie dla PiSu i rzekomym pobiciu przez policjantów, teraz pijana (i ciężarna ponoć) wchodzi do sądu i żąda rewanżu już na progu - tłukąc ochronę, czy tam, co tam, kto tam... stoi sobie. Nieważne. Istotny jest fakt, że skandalistka to z niej raczej żadna, ale zatrudnienie jej okazało się dla Partii Braci Mniejszych strzałem w stopę.
Co poza tym? Kilka nowych opracowań na Joe Monster, które zajmują całkiem sporo czasu i stąd te pustki w tymże, jakże, azaliż, może i blogu. Rozbawiła mnie możliwość stworzenia swojego komiksu politycznego na stronie: komiks.pluru.pl Jednego sobie nawet amatorsko wykombinowałem (klik), ale to już dla wtajemniczonych (przynajmniej w małym stopniu) w polskie realia pluralis POPiS majestatis i nie tylcis.
Wszędzie pełno teraz Bruna (kolejne wcielenia Saszy Barona Cohena). Nie każdy pewnie wie, ale ta postać pojawiła się po raz pierwszy na ekranach w 1998 roku. Mam nadzieję, że pełnometrażowy film okaże się lepszy od tych starych skeczów, ale to czas pokaże.
Ali G rzekłby: "Westside is the best", ja powiem, że mam ostatnio "bardzo dziki wschód", ale pożegnam was i tak boratowym: "High Fiveeee...!"
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz