wtorek, 22 grudnia 2009

Wyobcowany przez Niemców...


Ponad rok temu wylęgła się maszkara, nosząca znamię kultowej serii. Potwór, którym wielu się zachwycało. Badziew, przed którym wielu upadło na kolana i śpiewało peany na jego cześć. Ślepi, naiwni głupcy.

Nie jestem recenzentem, nikt mi za opinię nie płaci i nie muszę utrzymywać się w światowej średniej, wystawiając czemukolwiek oceny. A te, w przypadku gry Call of Duty: World at War, bo o niej tutaj mowa, są... Cóż, przyjrzyjmy się im:

IGN: 9,2/10
GameSpy: 4,5/5
Gameplanet: 9/10
GameZone: 8,5/10
itd...
Ogólna średnia: 8,5/10 (na podst. 26 recenzji) (*)

Dodatkowo wspomnieć należy o 11 milionach sprzedanych egzemplarzy. Ideał? Gra perfekcyjna? Otóż nie.

Właściwie, to zupełne tego przeciwieństwo. Absolutny gniot i prawdopodobnie jedna z największych fars, jakie rynek gier komputerowych wypluł w całej swej egzystencji. Dlaczego?

Po pierwsze, jest tak nudna, że przejście jednej misji zajmowało mi średnio 2 dni, bo po każdym "autosejwie" musiałem się zdrzemnąć. Jest tak liniowa, że miałem wrażenie, jakbym grał w polskim filmie wojennym klasy B, otoczony przez pielgrzymkę upośledzonych krewetek, śpiewających niemieckie kolędy. Jak zwykle trzeba wszystko robić samemu - cały oddział za plecami robi jedynie za statystów. Przeciwnicy mają oczywiście respawna, więc w jednym miejscu można siedzieć nawet do 2012 roku i oni nadal będą wyskakiwać zza pleców. To był dobry chwyt w amatorskich produkcjach z kosza w Biedronce za 9,99, a nie w najlepszej wojennej serii na PC! Najlepszym wyjściem jest po prostu bieg. Niczym Forrest Gump - biegniemy jak najdalej, a wtedy banda idiotów - mając zaprogramowane, że musi trzymać się blisko - biegnie za nami i pięcioma strzałami pacyfikuje wszystkich. To nic, że przed sekundą naparzali milion magazynków w powietrze albo w miejsca, w których dawno już przeciwnika nie było. Ważne, że posuwamy się do przodu.

Przeciwnicy też są zresztą arcyciekawi. Z daleka potrafią urwać łeb jednym strzałem, ale z bliska nie trafiliby nawet z shotguna w Empire State Building. Zamiast tego - czym tak podniecali się wszyscy recenzenci - biegną na nas z bagnetem, krzycząc "banzaiiii!" Za pierwszym razem to było ciekawe. Za piątym nieco śmieszne. Za dwusetnym już mdliście żenujące. Rozumiem że tak to właśnie wyglądało podczas wojny na Pacyfiku z Japończykami - 5 błaznów zamiast po prostu strzelić w łeb jankesowi, biegło na pewną śmierć pod lufę miotacza ognia, niczym nadpobudliwe lemingi. Brawo.


Wbrew pozorom, nie da się tędy przejść, cegła jest za wysoka.


Wszędobylskie skrypty, których namiastką były właśnie wspomniane wcześniej pielgrzymki baranów, czekających na ruch do momentu, aż wejdę w odpowiednią dziurę, zaniżają poziom tej gry do infantylnej, źle wyreżyserowanej grywałki. W poprzednich częściach czuć było pewną grozę wojny i specyficzny klimat. One też były "wyreżyserowane" skryptami, ale były porywające, szokujące, wyrywające serce przez uszy. W World at War wieje jedynie stęchlizną przeżutej , przetrawionej milion razy i wydalonej padliny. A przykłady na sztampę? Proszę:

A: - They have killed the sarge!
B: - You'll going straight to hell!

Gdybym był Japończykiem, właśnie osrałbym się ze strachu, bo Amerykanin powiedział, że pójde do piekła - zabiłem mu sierżanta. To tak, jakbym się potknął i zamiast "o kurwa!" powiedziałbym "kurka wodna, nie spodziewałem się tej nierówności terenu". A tu następny - postrzelili jednego z naszych:

"Bring the fucking doctor here..."

Wojna? Kule świszczą nad głową? Japończycy strzelają z drzew? A gdzie słynne "MEEEEEDDDIIIIICC!!!"?
Moim faworytem i tak jest jeden dialog z przerywnika na ładowanie mapy - raport o trudnej sytuacji:

A: - Status report?
B: - The last few months on Okinawa have taken their toll... Morale is low. It's the rain, sir... and the mud. Tanks are getting bogged out. Supplies aren't getting through... We can't even get the wounded out...
A: - Yes, sir... Understand...

Tak, wypowiadane właśnie takim tonem i zapisane z tymi "..." na końcu, bez wykrzykników. Dramatyzm tej sytuacji zmusił mnie do zastanowienia się nad sensem życia. Żałuję, że nie miałem pod ręką żyletek, bo miałem ochotę z rozpaczy się pociąć. Nasuwa mi się skojarzenie z wypowiedzią Jacka Braciaka w jednym odcinku "Kuba Wojewódzki Show" na temat różnicy między amerykańskim a polskim serialem. Latający Cyrk Monty Pythona nie wymyśliłby tego lepiej.

Na osobną notkę zasługuje też muzyka. Trzeba mieć naprawdę niezły tupet, aby do takiej gry dodać ostrzejsze, gitarowe riffy. Widać, że ktoś miał bardzo ambitną wizję, albo za długo grał w Painkillera. Niestety, w takich przypadkach na wizjach łatwo się przejechać. Owszem, to moje rytmy, to moja muzyka, ale, do kurwy jasnej, co ona robi w czymś, co określa się samo na końcu mianem "hołdu, złożonego 60 milionom istnień ludzkich straconych podczas tej wojny"? Czy paląc skośnookich napalmem lub odbijając szwabom ostatni ich bastion - Reichstag - naprawdę mam się wczuć w to, co widzę, słysząc muzykę metalową/rockową? Brakowało jeszcze tylko tego, żeby podczas "nocnych" misji we wtórze sypiących ogniem karabinów zabrzmiało coś na modłę "Poker Face". Kompletnie żałosny strzał w stopę, przepełniający czarę goryczy. Jeśli ktoś chce wprowadzić coś innowacyjnego do gry, to niech to robi w miejscu, gdzie to się przyda (w tym przypadku w dowolnym wybranym miejscu), a nie rozpierdalając to, co było akurat wcześniej świetne.


- Januszku, Niemce po prawej! - No przecież się nie rozdwoję...


Poziom absurdu World at War wykroczył poza moją percepcję na każdej płaszczyźnie. To naprawdę czubek góry lodowej, bo piszę to jakieś 2 tygodnie po tym, jak tę grę skończyłem - na świeżo byłoby jeszcze więcej jadu. Właściwie, to po krótkiej sesji z tym gniotem, miałem ochotę zarżnąć każdego, kto nieszczęśliwie stanąłby mi na drodze. Tak, gry wywołują jednak agresję, ale nie tym, co przedstawiają, ale jak żałosne potrafią być. Zdążyłem trochę ochłonąć.

Tak naprawdę dopiero teraz do mnie dotarło, jak wbite w schematy i poprawne politycznie są całe rzesze redakcji pism i portali o grach, jeśli chodzi o wielkie tytuły. Bo nie czarujmy się, wielu z nich na sam wydźwięk tytułu "Call of Duty" ma w gaciach mokro. Nowy CoD? No więc z góry zakładamy, że będzie boski i że trzeba będzie rozpływać się w zachwytach, a nawet jak będzie o kant dupy potłuc, to damy tą ósemeczkę, bo się należy. Pieprzyć ich.

Call of Duty: World at War to jedna z najgorszych gier, w jakie dane mi było zagrać. Toczyłem wewnętrzną wojnę z samym sobą, aby w ogóle ją skończyć, z nadzieją, że może jednak następna misja będzie "epicka" i trąci typowym klimatem serii. Z nadzieją, że jednak jest w niej coś, co zasługuje na tak wysokie oceny. Zmuszałem się do każdej kolejnej misji, z samego jedynie szacunku dla marki, jaką wyrobiło sobie na przestrzeni lat CoD. O słodka naiwności...

To już jest koniec, nie ma już nic...


Plusy:
+ Możliwość postrzelania do Niemców
+ Szybko się odinstalowuje
+ Grafika lepsza niż w Descencie ;)
+ Są gorsze gry

Minusy:
- CAŁA RESZTA

Moja ocena: 3/10 (z litości)

Giń, przepadnij i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.


PS
A już niedługo część druga. Nie mogę się doczekać.


(*) Źródło: gamespot.com

0 komentarze:

Prześlij komentarz