piątek, 25 grudnia 2009

Metal Christmas



Last Christmas
I ripped out your heart
But the very next day
I threw it away
This year
You're crawlin' on your knees
To kick in your face is my passion

Once bitten and twice shy
Just keep the distance
And you will stay alive
Tell me baby
Do you recognize this
Well, it's been a year
But I don't give a shit

I wrapped it up and sent it
With a note saying: "I hate you!!!"
Get it?!
Now you know, what hell is alike
And if you kissed my feet
I would kick in your face again

A blood-stained room
Friends with open guts
You're hiding from me
And your soul dies
You always knew I was someone to die for me
I was a wolf in sheeps clothing

I'm shattering your face with the fire in my heart
A man undercover an I tear you apart
Now i found a real love and you never fool me again


Amen :)

wtorek, 22 grudnia 2009

Wyobcowany przez Niemców...


Ponad rok temu wylęgła się maszkara, nosząca znamię kultowej serii. Potwór, którym wielu się zachwycało. Badziew, przed którym wielu upadło na kolana i śpiewało peany na jego cześć. Ślepi, naiwni głupcy.

Nie jestem recenzentem, nikt mi za opinię nie płaci i nie muszę utrzymywać się w światowej średniej, wystawiając czemukolwiek oceny. A te, w przypadku gry Call of Duty: World at War, bo o niej tutaj mowa, są... Cóż, przyjrzyjmy się im:

IGN: 9,2/10
GameSpy: 4,5/5
Gameplanet: 9/10
GameZone: 8,5/10
itd...
Ogólna średnia: 8,5/10 (na podst. 26 recenzji) (*)

Dodatkowo wspomnieć należy o 11 milionach sprzedanych egzemplarzy. Ideał? Gra perfekcyjna? Otóż nie.

Właściwie, to zupełne tego przeciwieństwo. Absolutny gniot i prawdopodobnie jedna z największych fars, jakie rynek gier komputerowych wypluł w całej swej egzystencji. Dlaczego?

Po pierwsze, jest tak nudna, że przejście jednej misji zajmowało mi średnio 2 dni, bo po każdym "autosejwie" musiałem się zdrzemnąć. Jest tak liniowa, że miałem wrażenie, jakbym grał w polskim filmie wojennym klasy B, otoczony przez pielgrzymkę upośledzonych krewetek, śpiewających niemieckie kolędy. Jak zwykle trzeba wszystko robić samemu - cały oddział za plecami robi jedynie za statystów. Przeciwnicy mają oczywiście respawna, więc w jednym miejscu można siedzieć nawet do 2012 roku i oni nadal będą wyskakiwać zza pleców. To był dobry chwyt w amatorskich produkcjach z kosza w Biedronce za 9,99, a nie w najlepszej wojennej serii na PC! Najlepszym wyjściem jest po prostu bieg. Niczym Forrest Gump - biegniemy jak najdalej, a wtedy banda idiotów - mając zaprogramowane, że musi trzymać się blisko - biegnie za nami i pięcioma strzałami pacyfikuje wszystkich. To nic, że przed sekundą naparzali milion magazynków w powietrze albo w miejsca, w których dawno już przeciwnika nie było. Ważne, że posuwamy się do przodu.

Przeciwnicy też są zresztą arcyciekawi. Z daleka potrafią urwać łeb jednym strzałem, ale z bliska nie trafiliby nawet z shotguna w Empire State Building. Zamiast tego - czym tak podniecali się wszyscy recenzenci - biegną na nas z bagnetem, krzycząc "banzaiiii!" Za pierwszym razem to było ciekawe. Za piątym nieco śmieszne. Za dwusetnym już mdliście żenujące. Rozumiem że tak to właśnie wyglądało podczas wojny na Pacyfiku z Japończykami - 5 błaznów zamiast po prostu strzelić w łeb jankesowi, biegło na pewną śmierć pod lufę miotacza ognia, niczym nadpobudliwe lemingi. Brawo.


Wbrew pozorom, nie da się tędy przejść, cegła jest za wysoka.


Wszędobylskie skrypty, których namiastką były właśnie wspomniane wcześniej pielgrzymki baranów, czekających na ruch do momentu, aż wejdę w odpowiednią dziurę, zaniżają poziom tej gry do infantylnej, źle wyreżyserowanej grywałki. W poprzednich częściach czuć było pewną grozę wojny i specyficzny klimat. One też były "wyreżyserowane" skryptami, ale były porywające, szokujące, wyrywające serce przez uszy. W World at War wieje jedynie stęchlizną przeżutej , przetrawionej milion razy i wydalonej padliny. A przykłady na sztampę? Proszę:

A: - They have killed the sarge!
B: - You'll going straight to hell!

Gdybym był Japończykiem, właśnie osrałbym się ze strachu, bo Amerykanin powiedział, że pójde do piekła - zabiłem mu sierżanta. To tak, jakbym się potknął i zamiast "o kurwa!" powiedziałbym "kurka wodna, nie spodziewałem się tej nierówności terenu". A tu następny - postrzelili jednego z naszych:

"Bring the fucking doctor here..."

Wojna? Kule świszczą nad głową? Japończycy strzelają z drzew? A gdzie słynne "MEEEEEDDDIIIIICC!!!"?
Moim faworytem i tak jest jeden dialog z przerywnika na ładowanie mapy - raport o trudnej sytuacji:

A: - Status report?
B: - The last few months on Okinawa have taken their toll... Morale is low. It's the rain, sir... and the mud. Tanks are getting bogged out. Supplies aren't getting through... We can't even get the wounded out...
A: - Yes, sir... Understand...

Tak, wypowiadane właśnie takim tonem i zapisane z tymi "..." na końcu, bez wykrzykników. Dramatyzm tej sytuacji zmusił mnie do zastanowienia się nad sensem życia. Żałuję, że nie miałem pod ręką żyletek, bo miałem ochotę z rozpaczy się pociąć. Nasuwa mi się skojarzenie z wypowiedzią Jacka Braciaka w jednym odcinku "Kuba Wojewódzki Show" na temat różnicy między amerykańskim a polskim serialem. Latający Cyrk Monty Pythona nie wymyśliłby tego lepiej.

Na osobną notkę zasługuje też muzyka. Trzeba mieć naprawdę niezły tupet, aby do takiej gry dodać ostrzejsze, gitarowe riffy. Widać, że ktoś miał bardzo ambitną wizję, albo za długo grał w Painkillera. Niestety, w takich przypadkach na wizjach łatwo się przejechać. Owszem, to moje rytmy, to moja muzyka, ale, do kurwy jasnej, co ona robi w czymś, co określa się samo na końcu mianem "hołdu, złożonego 60 milionom istnień ludzkich straconych podczas tej wojny"? Czy paląc skośnookich napalmem lub odbijając szwabom ostatni ich bastion - Reichstag - naprawdę mam się wczuć w to, co widzę, słysząc muzykę metalową/rockową? Brakowało jeszcze tylko tego, żeby podczas "nocnych" misji we wtórze sypiących ogniem karabinów zabrzmiało coś na modłę "Poker Face". Kompletnie żałosny strzał w stopę, przepełniający czarę goryczy. Jeśli ktoś chce wprowadzić coś innowacyjnego do gry, to niech to robi w miejscu, gdzie to się przyda (w tym przypadku w dowolnym wybranym miejscu), a nie rozpierdalając to, co było akurat wcześniej świetne.


- Januszku, Niemce po prawej! - No przecież się nie rozdwoję...


Poziom absurdu World at War wykroczył poza moją percepcję na każdej płaszczyźnie. To naprawdę czubek góry lodowej, bo piszę to jakieś 2 tygodnie po tym, jak tę grę skończyłem - na świeżo byłoby jeszcze więcej jadu. Właściwie, to po krótkiej sesji z tym gniotem, miałem ochotę zarżnąć każdego, kto nieszczęśliwie stanąłby mi na drodze. Tak, gry wywołują jednak agresję, ale nie tym, co przedstawiają, ale jak żałosne potrafią być. Zdążyłem trochę ochłonąć.

Tak naprawdę dopiero teraz do mnie dotarło, jak wbite w schematy i poprawne politycznie są całe rzesze redakcji pism i portali o grach, jeśli chodzi o wielkie tytuły. Bo nie czarujmy się, wielu z nich na sam wydźwięk tytułu "Call of Duty" ma w gaciach mokro. Nowy CoD? No więc z góry zakładamy, że będzie boski i że trzeba będzie rozpływać się w zachwytach, a nawet jak będzie o kant dupy potłuc, to damy tą ósemeczkę, bo się należy. Pieprzyć ich.

Call of Duty: World at War to jedna z najgorszych gier, w jakie dane mi było zagrać. Toczyłem wewnętrzną wojnę z samym sobą, aby w ogóle ją skończyć, z nadzieją, że może jednak następna misja będzie "epicka" i trąci typowym klimatem serii. Z nadzieją, że jednak jest w niej coś, co zasługuje na tak wysokie oceny. Zmuszałem się do każdej kolejnej misji, z samego jedynie szacunku dla marki, jaką wyrobiło sobie na przestrzeni lat CoD. O słodka naiwności...

To już jest koniec, nie ma już nic...


Plusy:
+ Możliwość postrzelania do Niemców
+ Szybko się odinstalowuje
+ Grafika lepsza niż w Descencie ;)
+ Są gorsze gry

Minusy:
- CAŁA RESZTA

Moja ocena: 3/10 (z litości)

Giń, przepadnij i nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.


PS
A już niedługo część druga. Nie mogę się doczekać.


(*) Źródło: gamespot.com

środa, 16 grudnia 2009

Heidfeld z Kubicą


Hahahahaha... Interio, dziękuję!

wtorek, 15 grudnia 2009

1 Gołota, 1 Mateja, 1 Najman...


Nie miałem za bardzo czasu i dopiero teraz odniosę się do tego, co wydarzyło się w piątek:

Co to do cholery miało być!? To ja czekam 2 miesiące na walkę, później oglądam parę innych w TV, aby nie przegapić tej najważniejszej, a oni mi dają 44 sekundy zabawy? O kant dupy z takim show!

A tak na poważnie, to jestem pod ogromnym wrażeniem. Szarża Pudzianowskiego wywołała u mnie całkowite zapowietrzenie i ledwo byłem w stanie wydusić z siebie "o kurwa", a było po wszystkim. Oglądałem sporo najróżniejszych walk, ale tak piekielnej siły chyba w życiu nie widziałem. Owszem, w strongmenach Pudzian rzucał jakimś Pałacem Kultury czy innymi Titanicami. Jednak noszenie stali to jedno, a prasowanie nogami stukilogramowego boksera to drugie. Jak istny słoń w składzie porcelany, gdzie Najman okazał się co najwyżej podstawką pod jogurt.

Dziś czytałem, że Dominator miałby walczyć z Fedorem Emelianenką. Ktoś chyba na głowę upadł. Może za jakieś 2 lata, jak wygra jeszcze parę walk i przyswoi nieco techniki, bo chyba każdy przyzna, że to okładanie Najmana po jego upadku dolną częścią dłoni wyglądało co najmniej dziwnie. Fajnie by było mieć gwiazdę, a może nawet mistrza MMA w Polsce, ale droga zapewne długa i bolesna. Prawie jak "spacer farmera".

Komentator też dał czadu:
- Ależ awantura!
- Ale pizdy spadają na głowę Najmana!

Tak trzymać :)

wtorek, 8 grudnia 2009

Ku pamięci Tetrisa





Wielki Kwadratowy Wszystkorozpierdalacz :D

Źródło: http://www.viruscomix.com/page488.html

A propos tetrisa... jeszcze to xD

sobota, 28 listopada 2009

Powołani do grzechu A.D. 325 część II




Kiedyś już pisałem o czymś podobnym, ale to było na polskim podwórku i na niewyobrażalnie mniejszą skalę. Tym razem się tak nie rozpiszę, bo i po co? Szczena na podłodze... Wielu wierzących wytyka ateistom, że skoro nie wierzą, to dlaczego się tak ich czepiają, dlaczego sobie tym zawracają głowę, dlaczego wyśmiewają, itd.

I odnośnie tego właśnie mam tylko dwa pytania, drodzy chrześcijańscy krajanie.

1. Jak tego nie robić? Nie da się. Obok takiego poziomu głupoty po prostu nie da się przejść obojętnie. Tzn. można, owszem, ale nie wtedy, kiedy tak poważne sprawy zaczynają wypływać na wierzch. I znowu... I jeszcze raz... I liczby rosną już w setki. Ciężko sobie wyobrazić, ile takich przypadków jest na całym świecie, ale zapewne wolałbym nie wiedzieć. I drugie pytanie...

2. Kto inny ma to robić? Z ciemnotą walczyć trzeba. Ktoś musi to robić, bo wy od kilkunastu stuleci nie potraficie kiwnąć nawet palcem, łykając wszystko, co samozwańcy wam wciskają. I jeśli przyjrzycie się temu, jacy ludzie mieli największy wkład na rozwój w dziejach ludzkości, jakie były ich stosunki z Kościołem, jakie preferencje wierzeniowe miała i przez cały ten czas ma większość naukowców i ogólnie ludzi bardziej światłych od przeciętnej, wnioski nasuną się same. Chociaż nie, nie nasuną się, bo to jak tłuczenie łbem w Tamę Hoovera.

Wymuście na swoich "pasterzach", żeby znieśli chociaż ten celibat w trzy kurwy, niech sobie moczą legalnie, bo z was się już czasem nawet nabijać nie chce, takie to żałosne i smutne zarazem.

A pisał o tym będę nadal. Czemu? Patrz punkty #1 i #2.

PS
Za słownictwo nie przepraszam.

wtorek, 24 listopada 2009

Why So Serious?


Batman Begins

Czytając jakiś czas temu recenzję gry Batman: Arkham Asylum nie mogłem się nadziwić zachwytom, jakie wzbudziła ona w recenzencie. Moja pamięć do tego typu tworów sięga bowiem nieco dalej, niż do ostatniego filmu z nietuzinkowym Ledgerem w roli Jokera i zabarwiona jest niestety sceptycyzmem. Dlaczego?


Przyznam, że idol z dzieciństwa w pewnym momencie życia zaczął mnie nieco śmieszyć. Na taki stan rzeczy wpływ z pewnością miał film Batman i Robin, no i postać tego drugiego ogólnie. Wiem, że bardzo dawno temu (i mowa tu o całych dekadach) Człowiek Nietoperz był mniej mroczny i że postać tego irytującego pajaca w jakiś sposób do tego wszystkiego pasowała. Później jednak nastąpiła zmiana klimatu (*) i osmarkany cyrkowiec w oczojebnej zielono-żółto-czerwonej piżamie pasował tam jak świnia do siodła. No i ta sprawa z majtkami ubieranymi na wierzch. Wiem, po prostu zdziadziałem, ale nawet na Mrocznym Rycerzu zdarzyło mi się kilka razy uśmiechnąć.

Nastrojom nie sprzyjał też fakt, że do tej pory praktycznie wszystkie "egranizacje" komiksowe i filmowe (Arkham Asylum nie ma nic wspólnego z ostatnim filmem - i dobrze) nie powalały. Te drugie w dodatku były budżetówkami, wydawanymi na szybko, aby premiery zbiegły się w czasie. Tego się właśnie spodziewałem po tej grze.


Batman Returns

Niepotrzebnie. Właściwie do czego bym się w niej nie przyczepił, wszystko jest dobre lub bardzo dobre. Ba, zdarzają się tu elementy wybitne. Wszystko zaczyna się w chwili, kiedy Batman eskortuje Jokera do słynnego zakładu karnego, gdzie lądują wszyscy "wybitni" przestępcy. Tym razem coś tu jednak nie pasuje. Joker zbyt łatwo dał się złapać i dopisuje mu dziwny - nawet jak na niego - humor. Obawy te nie są na wyrost. Joker z łatwością wymyka się strażnikom, a wszystko okazuje się długo przygotowywaną pułapką na alter ego Bruce'a Wayne'a. Rozpoczyna się chora zabawa psychopaty, sterującego całym kompleksem i jego zawartością. Ta zasługuje tutaj na szczególne uznanie. Znajduje się tutaj niemal cała śmietanka towarzyska, jaką Batman wcześniej zamknął i każdy ma zamiar dorwać się do jego tyłka (żeby go skopać oczywiście). Pojawiają się m.in. Harley Quinn, Killer Croc, Bane, Trujący Bluszcz, Victor Zsasz czy kapitalny Scarecrow. Starcia z tym ostatnim zapadają na długo w pamięci, kiedy wdziera się do umysłu Batmana i... Szczegółów nie zdradzę :)

Już na pierwszy rzut oka widać, że gra prezentuje się przepięknie. O ile graficzne fajerwerki w pewien sposób oddać mogą zamieszczone screeny, o tyle wyczynów głównego bohatera nie da się już tak łatwo opisać. Ta góra mięsa jest tak sprawna, że raka spaliłby przy niej nawet Bruce Lee. Walcząc z dziesięcioma oprychami na raz czujemy się, jakbyśmy połączyli lekcję baletu i festiwal mieszanych sztuk walki.


W walce z użyciem kończyn przeciwnicy raczej nie mają wielkich szans, lecz kiedy w ich rękach pojawia się broń, otwarte starcie nie ma większego sensu. Tutaj kolejny olbrzymi atut gry - pojawiają się elementy skradanki, w których stajmy się Predatorem i po cichu likwidujemy kolejnych przeciwników. Ci, widząc co się dzieje, a nie wiedząc, gdzie jesteśmy, zaczynają świrować. Pojawiają się też elementy detektywistyczne. Batmanowi towarzyszy jak zwykle najnowocześniejsza, najbardziej batzajebista battechnologia, jaką ta batplaneta widziała. A to mamy nastawić specjalne batsensory i się gdzieś czemuś przyjrzeć, a to iść śladem przeanalizowanych wcześniej cząstek DNA ofiary, z ustawioną widocznością tylko na te najświeższe... Uśmiech parę razy się na moim ryju pojawił, bo chyba gdzieś coś podobnego widziałem.


Batman Forever!

Nie przeciągając - tak forma jak i treść tej produkcji bardzo pozytywnie mnie zaskoczyły i dlatego dzielę się swoimi wrażeniami. Wspomnę tylko, że gdy ukończyłem wątek główny, okazało się, że za mną dopiero 67% gry. Wśród wymienionych przeciwników nie podałem specjalnie Człowieka Zagadki, który nie pojawia się bezpośrednio w grze, ale pozostawił na całej wyspie dokładnie 240 ukrytych bonusów i łamigłówek. Zbierając je, odblokowujemy nowe zdolności, kolekcjonujemy karty różnych postaci z komiksów, taśmy z przesłuchań niektórych czarnych charakterów i odkrywamy największą tajemnicę zakładu. Rzadko która gra potrafi bawić takimi dodatkami równie mocno, jak samym głównym zadaniem.

Podsumowując, Batman: Arkham Asylum to z pewnością jedna z lepszych gier, w jakie dane mi było zagrać, nie tylko ostatnimi czasy. W dodatku kończy się sugestywnym filmikiem, który podpowiada nam, że to nie koniec historii...


A tutaj dwa krótkie trailery, z pewnością warte zobaczenia.






(*) Od czasów genialnej opowieści Knightfall (Upadek Rycerza, lecz czyta się to tak samo jak Nightfall, czyli zapadnięcie nocy). Niejaki Bane (występuje również w grze jako jeden z bossów), dysponujący olbrzymią siłą i nieprzeciętnym umysłem uwalnia wszystkich zbirów z Arkham. Batmanowi co prawda udaje się ich ponownie złapać, ale płaci za to ogromną cenę - wymęczony fizycznie i psychicznie przegrywa walkę z samym Bane'em, który łamie mu kręgosłup i upokarza przed całym Gotham. Zniszczony Bruce Wayne porusza się od tej pory na wózku pod opieką Alfreda. To nie koniec dramatu. W międzyczasie pojawia się w mieście drugi Batman, wyjątkowo brutalny i pozbawiony skrupułów oszust...

niedziela, 22 listopada 2009

Panie Ciemności, czemuś mnie opuścił?


Za miesiąc będę się z tego wpisu śmiał i pewnie go usunę. No nic. Piszę, zanim się rozmyślę.

Mówi się, że trzeba być otwartym na nowe rzeczy. Wszechstronność i elastyczność umysłu sobie zawsze ceniłem, a szerokie horyzonty muzyczne... Dobra, tyle tematem wstępu.

Przeglądając sobie pewne mrokiem spowite czeluście sieci, natrafiłem całkiem przypadkiem na wzmiankę o jakimś zespole z gatunku - uwaga - Rap Metal. Uśmiechnąłem się i popełzałem w dalsze odmęty smrodu i zgnilizny, kręcąc głową z niedowierzaniem, czego to ludzie nie wymyślą.
Nie wiem, czy wpływ na to miało zżeranie pizzowego placka i chlanie kawy o wpół do trzeciej w nocy, ale ciekawość okazała się ode mnie silniejsza (moja wado-zaleta wrodzona) i postanowiłem, że sobie swe od kilku tygodni zespawane horyzonty poszerzę. No bo niby że jak? Rap z metalem? Myślę - koleś będzie rapował growlem (he he), to się nakryję nogami. Może wcześniej iść po jakiś tramal?

Sama nazwa zespołu nie brzmiała zbyt obiecująco. Hollywood Undead. Że Jackson skomercjalizował zastępy zombiaków, to wiedziałem, ale teraz na nich łapska kładzie Bulwar Zachodzącego Słońca? Z pewną obawą wystukałem tenże hamerykański twór na Jutubie. Nie da się zaprzeczyć, że to co zobaczyłem, nieco mnie zmroziło. Dziwne, całkiem zresztą fajne maski, machanie rękami, coś tam o cięciu się, wytatuowane chudzielce, apaszki, coś o cyckach, cipkach, piciu, machaniu wacławami... Co ja tu robię? Ci, którzy zauważyli już poniżej, że otagowałem to jako "Polecam" zapewne domyślają się, co było dalej.

Tak, pozostawiłem na chwilę uprzedzenia na boku, wdziałem maskę wespół z wyżej wymienionymi panami i postanowiłem się w to trochę pobawić. I teraz właśnie następuje przełom... Podobało mi się.

Słyszałem już gdzieś coś podobnego wcześniej. Cypress Hill? Nie no, profanacja - zbyt cukierkowe, co ja gadam. Linkin Park? Nie do końca. Bardziej LP z Eminemem na wokalu, zamiast Chestera. Slim Shady ma bowiem w swoim repertuarze kilka utworów w podobnym klimacie. A że go lubię i kiedyś zasłuchiwałem się także w Linkinach, całość przypadła mi nawet do gustu. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że jakieś 10 lat temu Hollywood Undead byłoby pewnie moim ulubionym zespołem, ha ha! Brzmią dla mnie świeżo i ciężko mi tę muzykę do czegoś porównać. Zapewne też każdy, kto to przeczyta, już o nich wcześniej słyszał. Wybaczcie zatem, żem zaciemnion w takich sprawach, ale MTV i inne tego typu dziwadła oglądałem ostatnio jakieś 5 lat temu.

Teraz tytuł tego wpisu nabiera głębszego znaczenia. I być może pierwsze zdanie jakie napisałem znajdzie odzwierciedlenie w rzeczywistości. Trudno, u ha ha - powiedział wiszący na suficie nietoperz, obsrywając sobie głowę - takie życie.

Aha, bym zapomniał. Natknąłem się na pewien komentarz, w którym ktoś tam określił HU jako Metallicę dzisiejszych czasów. Pozwolę sobie ustosunkować się do tego pod tym linkiem.

A teraz idę się pociąć ;)


Nasze Polskie Bezkrólewie


Tadaaammm! Powróciłem. Albo mi się wydaje, albo zaniedbałem ostatnio tego bloga. Ostatnio => przez 4 miesiące. Mógłbym co prawda szukać jakichś wymówek, ale nie o tym miałem pisać. Wiele się przez ten czas wydarzyło i małe podsumowanie huknę może pod koniec roku (o ile po tej notce nie zrobię sobie przerwy na kolejne 4 miechy, ha ha!).

Donaldó Tuskó wpadł dziś na, jak mu się zdaje, genialny pomysł - zniesienie powszechnych wyborów prezydenckich! Pomysł arcyciekawy, biorąc pod uwagę fakt, że i tak nie ma na kogo w tym kraju głosować. Wyobraźmy to sobie - Lud (*) by sobie spoczął, obejrzał na spokojnie niedzielną Familiadę, Jakąś Tam Melodię, urządził na spokojnie grilla, itd. Czyż to nie piękny scenariusz?
To nie wszystko! Potraficie sobie wyobrazić oszczędności Państwa? Ostatnie wybory prezydenckie kosztowały ponad 227 mln złotych, a w komisjach obwodowych zasiadło ok. ćwierć miliona osób. (**) Nie wspomnę o hekto-litro-tera-bajtonach zbędnej makulatury, która, zamiast być teraz przerabiana na srajtaśmę, mogła sobie nadal gdzieś tam rosnąć. Chociaż... może teraz brzmię jak zielony terrorysta; wymażcie ten ostatni argument.

Dość zachwytów, czas ponarzekać. Kpina iście galaktyczna - tak bym to określił. Po to właśnie ktoś obrywał po gnatach przez kilkadziesiąt lat, aby teraz Zenek Mucha mógł w tę niedzielę sobie pójść i zadecydować o losach kraju, wybierając swojego prezydenta. I wielki człon komu do tego, na kogo on zagłosuje i czy w ogóle zagłosuje. To właśnie cały urok demokracji. Pomijając nawet fakt, że cały ten bajzel jest iluzoryczny, bo przeciętny człowiek nie ma pojęcia, skąd się biorą ci kandydaci, kim oni są, czego chcą i czy mają coś w głowie. Przeciętny człowiek ogląda jedynie telewizję i widzi, kto struga z siebie większego durnia. A że dla rolnika głupa struga inteligent, to będzie głosował na "swojego". I vice versa. Niech każdy kto głosował spojrzy w lustro i powie, czy przeczytał chociażby program partii, na którą głosował, czy odbywało się to na zasadzie kolesiostwa i wyboru "mniejszego zła"?

Ja się osobiście przyznaję, że należę do tej ostatniej kategorii. Czas jednak mija, różne rzeczy się dzieją i zastanawiam się, czy to było faktycznie to mniejsze...
Anyway - z niecierpliwością czekam na czasy, kiedy Cyrk przy Wiejskiej zapadnie się pod ziemię, a na jego miejscu wyrośnie nowy, taki z kompetentnymi klaunami. Bo polityka cyrkiem będzie zawsze. Ja jednak klaunów zmieniłbym na błaznów i przywrócił Polsce reprezentatywnego króla. Takiego, który autentycznie byłby charyzmatyczny, mądry i błyskotliwy. Takiego, który miałby częściową władzę wykonawczą. Który pojechałby w dyplomację i wziął się za łby z innymi "królami". Kraj zaczął by przypominać to, czym był dawno temu i czym powinien być. Naród powinien mieć charakter, a póki co, to nie za bardzo wiadomo o co chodzi i każdy sobie rzepkę... z Tuskó na czele.


(*) Specjalnej Troski.
(**) Źródło: http://wiadomosci.polska.pl/

niedziela, 26 lipca 2009

Society...



It's a mystery to me
We have a greed with which we have agreed
You think you have to want more than you need
Until you have it all you won't be free

Society, you're a crazy breed
I hope you're not lonely without me

When you want more than you have
You think you need
And when you think more than you want
Your thoughts begin to bleed

I think I need to find a bigger place
'Cos when you have more than you think
You need more space

Society, you're a crazy breed
I hope you're not lonely without me
Society, crazy and deep
I hope you're not lonely without me

There's those thinking more or less, less is more
But if less is more how you're keeping score?
Means for every point you make your level drops
Kinda like it's starting from the top, you can't do that

Society, you're a crazy breed
I hope you're not lonely without me
Society, crazy and deep
I hope you're not lonely without me

Society, have mercy on me
I hope you're not angry if I disagree
Society, crazy and deep
I hope you're not lonely without me

piątek, 10 lipca 2009

Wild Wild East


Nie cieszyć się, nie umarłem jeszcze. Za mało czasu ostatnio, żeby się zmusić do napisania czegoś na blogu. Poza tym, albo mi się wydaje, albo jakiś sezon ogórkowy nastał. Nawet portale ostatnio unikają zamieszczania durnych tytułów artykułów, albo ja po prostu nie mam szczęścia i takowych nie widzę. A może to już jesień nastała? Jesień życia mego? Zdziadziałem całkowicie ostatnio i mało co mnie w ostatnich wydarzeniach denerwuje. Ok, pomijając telenowelę z Cugier-Kotką, bo ta zadziwia już na każdym froncie - po idiotycznym spocie dla PiSu i rzekomym pobiciu przez policjantów, teraz pijana (i ciężarna ponoć) wchodzi do sądu i żąda rewanżu już na progu - tłukąc ochronę, czy tam, co tam, kto tam... stoi sobie. Nieważne. Istotny jest fakt, że skandalistka to z niej raczej żadna, ale zatrudnienie jej okazało się dla Partii Braci Mniejszych strzałem w stopę.

Co poza tym? Kilka nowych opracowań na Joe Monster, które zajmują całkiem sporo czasu i stąd te pustki w tymże, jakże, azaliż, może i blogu. Rozbawiła mnie możliwość stworzenia swojego komiksu politycznego na stronie: komiks.pluru.pl Jednego sobie nawet amatorsko wykombinowałem (klik), ale to już dla wtajemniczonych (przynajmniej w małym stopniu) w polskie realia pluralis POPiS majestatis i nie tylcis.

Wszędzie pełno teraz Bruna (kolejne wcielenia Saszy Barona Cohena). Nie każdy pewnie wie, ale ta postać pojawiła się po raz pierwszy na ekranach w 1998 roku. Mam nadzieję, że pełnometrażowy film okaże się lepszy od tych starych skeczów, ale to czas pokaże.
Ali G rzekłby: "Westside is the best", ja powiem, że mam ostatnio "bardzo dziki wschód", ale pożegnam was i tak boratowym: "High Fiveeee...!"

niedziela, 5 lipca 2009

Smacznego!


Około pięć tysięcy bażantów padło w wyniku pożaru bażanciarni w Barczy koło Kielc - poinformował rzecznik świętokrzyskiej straży pożarnej Arkadiusz Wesołowski.

Kryzys przyszedł, ludzie mniej jedzą, mniej kupują, a z bażantami trzeba coś zrobić. No dobra, nic nie sugeruję. Była niedawno ta bażanciarnia ubezpieczona? Ok, koniec. 5000 bażantów to już liczba dosyć pokaźna, więc bez żartów.

Nie piszę jednak o tym jednak dlatego, że niezamierzone grillowanie ptactwa jest ewenementem na skalę światową, ani dlatego, że mam zamiar interweniować w Amnesty International. Moją uwagę zwróciły przede wszystkim komentarze do tego newsa, a zwłaszcza jeden:

"5.5 bażanta na metrze kwadratowym, to od samego tarcia mogły się zająć. " - Pastorał Kiszony

...

Poległem przy tym absolutnie... tu jeszcze kilka:

"Ludziska, Barcza zaprasza całe Kielce na grilla
ale mi wyszło, pierwszy raz w rzyciu" - wiesiek

"Na rynku mogą pojawić się okazyjne bażanty z rożna.
Trzeba być ostrożnym przy zakupie" - wrb

"Widziałem ten pożar!
Jeden z ptaków wyróżniał się wśród innych, wynosząc ranne na własnych skrzydłach. Odkładał je w bezpieczne miejsce i wracał po następne. Normalnie bohater. Inny, któremu spłonęły jajka, brał wodę do dzioba, nadymał się i próbował walczyć z - nomen omen - czerwonym kurem. Niestety oba obserwowane egzemplarze poległy [*] [*]" - jackoo

"kurde a mialem isc na glazurowanego bazanta do restauracji" - prezes kurtyka

"I po ptokach..." - lisek

"A czemu POdpalili ? Co im bażanty przeszkadzały?" - erni
"Za głupio PISkały" - Baranom STOP

Dziękuję panom za poprawienie mi humoru. Na prawdę na onetowców zawsze można liczyć :)

PS
A tu mój nowy artykuł na JM: 10 gier, w których nie chciałbyś się znaleźć!

środa, 1 lipca 2009

Kilka zmian


Wyjaśniam o co chodzi. Po pierwsze, Kącik Szokujących Wieści zapewne już tutaj nie zawita. Od wczoraj przeniósł się na stronę Joe Monster i tam postaram się go współtworzyć.

Moje pierwsze wypociny tutaj: http://www.joemonster.org/art/11866/Jak_wielkie_portale_robia_nas_w_balona_V

Swoją drogą, dziś pojawił się drugi artykuł, w którym dane mi było zamoczyć nieco palca, brzydko mówiąc. Do przeczytania tutaj: http://www.joemonster.org/art/11880/Miejska_demolka_ostatniego_kowboja_Ameryki

I prawdopodobnie nie będzie to mój ostatni tekst, jaki pojawił się na JM, no ale przyszłość pokaże.

Po drugie zaś, zabrałem się w końcu za alternatywnego bloga, utrzymanego w nieco innych klimatach. O czym będzie? Po szczegóły odsyłam zainteresowanych tutaj: http://in-the-groves-of-death.blogspot.com/

A żeby mądrze zakończyć, napiszę: Habet duos testiculos et bene pendentes.

:x

wtorek, 30 czerwca 2009

Księże biskupie, orła trzymasz w...?


Narzekał na wszystko i na wszystkich. Miał pretensje, że ludzie mało dawali na tacę. Stwierdził, że podobnymi nominałami, czyli niskimi, podcierano się w toalecie w czasie budowy plebani.

Jak spadać, to z wysokiej ambony! Księżulo postanowił pojechać ludziom po całości, wspominając ich po nazwiskach i wygarnąć, że za mało dawali na tacę. Brawo, przynajmniej jeden szczery, który wytoczył na pierwszy plan cały sens uczestniczenia we mszy. Mnie 20 lat doświadczenia w byciu katolikiem wystarczyło, abym zauważył, że księżom podczas mszy morda najbardziej uśmiecha się właśnie podczas zbierania kasy. Taca - kasa - kasa - taca - więcej kasy - większa taca... Sialala, nieskończona piosnka trwa, hej, siup, cztery.

Zdziwiony jestem jednak wielce. Nie wiedziałem, że ludzie w Pomorskiem są tacy hojni. Banknoty? Nieźle. Z tego, co pamiętam, u nas dominował w większości bilon. No ale województwo bardziej takie chyba biedne, więc może dlatego. W każdym bądź razie nie miał ten ksiądz tak źle z tym podcieraniem. Dopiero by grzmiał, jeśli przyszłoby mu się podcierać złotówką, albo groszówkami! A propos - czy podcieranie tyłka czymś, na czym jest godło państwowe w postaci orzełka, nie podpada pod jakiś paragraf? W każdym bądź razie - z tą złotówką przypomniała mi się scena z Człowieka Demolki i słynnymi muszelkami w ubikacji.

"Nie zapraszajcie mnie na wesela czy pogrzeby, bo i tak nie przyjadę. Może co najwyżej do dwóch, trzech osób" - uniósł się dumą na koniec swej "posługi kapłańskiej", strzelając focha iście wiekowego. Szkoda, że nie podwinął sutanny i nie pokazał wszystkim, gdzie ich ma i gdzie lądowały ich niskie nominały. Dla takiego show aż sam bym się do kościoła kiedyś wybrał. Tak więc, jeśli jakiś ksiądz przez przypadek natrafi na ten wpis i chciałby podzielić się ze światem szczerością, przestać robić dobrą minę do złej gry i ukazać prawdziwy sens swej posługi, niech da mi znać. Z chęcią przyjdę, popatrzę i za drobny procent pomacham nawet krzyżem na drogę.
Amen.


Obrazek u góry:
Jan Styka - "Kazanie św. Piotra w katakumbach"

niedziela, 28 czerwca 2009

System of a Down - Chop Suey!


Pierwszy mały jubileusz blogowy - wpis nr 50. Wypadł akurat na niedzielę, czyli z założenia dzień Kącika Muzycznych Sentymentów. Dobrze się zatem składa, bo dziś będzie notka o zespole dla mnie szczególnym.

System of a Down jest dla mnie tym, czym ogień był dla ludzkości - od tego wszystko zaczęło się na poważnie. Szóstego dnia stworzenia, kiedy płyta "Toxicity" ulepiona została z gliny, o muzyce metalowej wiedziałem tylko tyle, że jest dziełem Pana Ciemności, brzmi jak sałatka z jajkiem i groszkiem po zakrapianej imprezie (bluuarggghh...) i nie wolno się do niej zbliżać. O jakże zbłądzonym był, Lordzie Destrukcji Śmietankowej, Inkarnacjo Pluszowego Jelita Grubego...

Fenomen tego zespołu polega chyba na tym, że potrafi nieść swoją muzyką pewien wyjątkowy przekaz, oscylując wokół metalu, a jednocześnie trafić w ucho muzycznego laika. Zresztą, sami określali* swą muzykę nie jako metal, a... soil - coś nowego. Powiedzenie "wyjątkowy przekaz" na pewno nie jest przesadzone. Utwory SoaD przepełnione są bowiem ukrytymi aluzjami, alegoriami, grą słówek, filozofią i podtekstami. Tego nie uświadczy się u pierwszych lepszych grajków. Albumem "Toxicity" wybili się na sam szczyt (pogo pogo pogo...!), co obrazuje całkiem wymownie pozycja w ścisłej czołówce najczęściej słuchanych zespołów na portalu Lasf.fm.

A jeśli chodzi o mnie - tak jak wspomniałem, od tego się zaczęło. Większość swą przygodę z cięższą muzyką zaczyna od takich firm, jak: Metallica, Iron Maiden, KAT (w Polsce). Mnie się poszło z innego przystanku i droga jest wciąż przyjemna. System of a Down, mimo, że już rzadziej przeze mnie słuchany, ma pewne miejsce wśród pierwszej trójki, którą darzę największym sentymentem. Amen... [wzdycha]

* W czasie przeszłym, bo, póki co, zespół jest w rozsypce. Kwestia wspólnego grania w przyszłości pozostaje jednak otwarta, a czas pokaże, czy coś z tego wyjdzie.




PS
Zaczynając tworzyć tego bloga dwa miesiące temu, myślałem, że wymięknę po tygodniu, może dwóch. Heh, jakoś nawet zleciało...

sobota, 27 czerwca 2009

40% vs 60%


Prawie 60 proc. Polaków opowiada się za wypowiedzeniem marihuanie wojny totalnej – to najwyższy wskaźnik spośród siedmiu krajów Unii Europejskiej, w których organizacja Hungarian Civil Liberties Union zleciła przeprowadzenie badania na temat narkotyków.

Nie ma to, jak skrajna hipokryzja 60% moich radosnych krajanów znad Wisły. Czemu hipokryzja? Już podaję przykłady:

Alkohol (wódka, piwo, wino, itd.)

Szeroko dostępna używka, która w kraju zwanym "Polska", zajmuje szczególne miejsce w życiu obywateli. Ilu Polaków chleje? Nie wiadomo. Jedno jest za to pewne - próbowała znacząca większość.

A dostęp? Nieograniczony. Każdy, kto zapragnie, może spożyć. Jeśli młody nie może dostać, poprosi starszego znajomego - proste. A jakie są skutki? Zajebiście WYMOWNE. Najczęściej jednak ludziom wydaje się, że są niezniszczalni. "Co się gapisz, cwelu?" wypowiadane z ust na co dzień spokojnego chłoptasia to norma. Ile jest rodzinnych patologii, spowodowanych przez alkohol? Ilu ludzi straciło przez niego życie? Ilu oberwało od pijanej grupki cwaniaków po drodze? Ilu ludzi stoczyło się na samo dno?

Jest akcyza, państwo zarabia, CHLAĆ MOŻNA.

Papierosy

Tutaj podobnie - jest akcyza, państwo zgarnia szmal, ludzie mogą się truć legalnie. I nie chodzi już o samo to trucie. Jak ktoś chce, jego sprawa - niech pali nawet 10 paczek dziennie. Przecież każdy wie, jakie są tego skutki, a palący zwłaszcza - bo słyszy to codziennie. Chodzi o to, że dla ludzi to coś oczywistego, tak samo, jak alkohol. Dwie świętości, których nikt nie ruszy.
Przejdźmy więc do największego zła tego świata - marihuany.

Marihuana

Nie widziałem jeszcze człowieka nią opalonego, który chodziłby z "tulipanem" w ręce i terroryzował innych. Nie słyszałem, aby ktoś przychodził do domu po paleniu "zioła" i rzucał małżonkiem o szafy a dziećmi o sufit. Nic mi nie wiadomo o tym, aby ktoś palił 60 skrętów dziennie z pomarszczoną twarzą, drżącymi rękami i napadami lękowymi.

Wystarczy tylko chcieć się czegoś o niej dowiedzieć!

(Z Wikipedii)

Skutki:

"Przeprowadzone dotąd badania nie dają pewnych rezultatów co do kwestii szkodliwości oraz skutków długotrwałego przyjmowania marihuany. Pośród propagatorów i użytkowników popularna jest opinia o jej niskiej, względem innych środków, szkodliwości. Badania przeprowadzone przez Światową Organizację Zdrowia potwierdzają tę tezę, pod względem zdrowotnym uznając spożycie konopi za mniej szkodliwe, niż konsumpcję legalnych używek: tytoniu oraz alkoholu. Zawarte w marihuanie substancje nie wywołują fizycznego uzależnienia."

Nie wierzę, że aż 60% Polaków cierpi na odmóżdżenie kompletne. Trzeba więcej? Proszę:

Działanie:

"W krótkim czasie po przyjęciu THC oddziałuje na ośrodkowy układ nerwowy powodując umiarkowane zaburzenia percepcji, euforię oraz poczucie głębokiego relaksu. Ze strony układu krążenia występuje przyspieszenie akcji serca, zaś we krwi spada poziom cukru powodując zwiększenie łaknienia, tzw. "gastrofazę"."

Po ludzku:

"Muzycy są przekonani, że grają swobodnie i w natchnieniu, gawędziarze że są bardziej dowcipni i interesujący, kochankowie że ich seksualne zdolności i doznania są mocniejsze niż zwykle, a pisarze że ich wyobraźnia nie zna granic." Erich Goode, amerykański socjolog, podkreślił, że prawie wszystkie przedstawione efekty działania konopi są fanaberyjne w swej naturze – człowiek staje się "wesoły, śmieszny, pełen euforii, odprężony, hedonistyczny, zmysłowy, nierozsądny i zdecydowanie niepoważny."

Zagrożenia:

Konopie są relatywnie bezpieczne w stosunku do innych substancji psychoaktywnych, gdyż:

- bezpośrednia toksyczność marihuany jest bardzo niska,
- nie prowadzą do uzależnienia fizycznego,
- dawka śmiertelna jest szacowana na 20 000 do 40 000 pojedynczych dawek, dotąd nie odnotowano ani jednego przypadku śmiertelnego z powodu przedawkowania i praktycznie jest to niemożliwe.


Uważam, że gdyby każdy pod koniec tygodnia zapalił sobie skręta, świat byłby piękniejszy. Na serio nie wiem, czy ludzie mogą być tak ślepi, czy tylko udają. I żeby nie było - palaczem nie jestem i nie piszę tego wszystkiego z jakichś osobistych sentymentów. Poraża mnie jedynie ignorancja, głupota i kompletne olanie podstawowych faktów o tym specyfiku, zamiatając przy okazji pod dywan skutki używek legalnych.

MEGAHIPOKURWAKRYZJA

piątek, 26 czerwca 2009

The time has come... [*]


Jest takie słynne powiedzenie: "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Ciężko sobie bowiem czasem uzmysłowić, że w jednej chwili człowiek jest, a w drugiej może go nie być. Dzisiejsza wiadomość o śmierci Króla Popu - Michaela Jacksona - kompletnie zwaliła mnie z nóg.
Nie byłem nigdy szczególnym fanem jego twórczości, ale to nie ma znaczenia. Są osoby na tym świecie, które wzbudzają emocje niemal na każdym froncie. Michael padał wielokrotnie ofiarą żartów, dowcipów, pomówień i złośliwości, ale zaskarbił sobie podziw milionów ludzi na całym świecie. Ja sam często z niego żartowałem, a ostatnio miałem nawet napisać coś o jego powrocie na scenę.

Stało się inaczej. W wieku 50. lat odszedł jeden z największych artystów naszych dziejów. Jego wpływu na popkulturę i cały rynek muzyczny, a także na całe społeczeństwa, nie da się streścić w kilku zdaniach. Jedno jest za to pewne - jego legenda nie umrze nigdy. W ogóle, wydaje mi się, że niewielu osobom przyszłoby do głowy, że Jacksona może po prostu nie być w pewnym momencie. Życie upomina się jednak o swoje przeznaczenie i przypomina, że nikt nie jest nieśmiertelny...

PS
Tytuł wpisu ma mały podtekst. Polecam zajrzeć tutaj: http://www.michaeljacksonlive.com/
Los bywa ironiczny, czyż nie?

czwartek, 25 czerwca 2009

Powrót Afro Ninja

To video pojawiło się już jakiś czas temu w sieci, ale nie mogłem się oprzeć z zamieszczeniem go tutaj. Afro Ninja - trzynasty wojownik światła i członek elitarnego zrzeszenia Przedwiecznych - powrócił w wielkim stylu! Czemu to dla mnie istotne? Ano dlatego, że filmik z jego słynnym saltem do tyłu i machaniem "nunczakiem" jako jeden z nielicznych w historii, doprowadził mnie do łez ze śmiechu. Niemniej jednak było mi go jakoś trochę wówczas żal. Nadeszła szansa rehabilitacji dla tego pana :)

Cholernie pozytywny film. Mimo, że salto do tyłu może nie jest czymś nadzwyczaj trudnym do zrobienia (nie twierdzę, że sam bym zrobił), to samo podejście do tematu, z dystansem do siebie, zasługuje na szacunek.


środa, 24 czerwca 2009

Wy biegi - ja śmiechy


Są rzeczy, których nigdy w życiu chyba nie zrozumiem. Wśród nich zdecydowanie wyróżniają się pokazy mody. Nie wiem, może jestem nieobytym w świecie gburem, który nie zna się na prawdziwej sztuce? Bo tę modę tworzą przecież artyści, czyż nie? Dobierają wyszukane kreacje, lawirując w niedostępnym, dla tak prostego człowieka jak ja, labiryncie majestatycznych wizji i pomysłów zrodzonych w stanie nirvany. Chędożą anioły na nieboskłonie swych powykręcanych marzeń sennych, które z wdzięczności zasiewają w nich telepatycznie boską cząstkę estetyki i szatański element szaleństwa. Anioły te przybierają następnie ludzką postać, wzorując się na kobiecych ideałach piękna i stając się muzami, przywdziewającymi twory swoich nowych panów. Albo...

Albo po prostu jest to banda wariatów, którzy każą biednym szkieletom* wkładać na siebie jakieś psychicznie pokręcone szmaty, pretendując do miana Idioty Roku. Wybacz, o Boska Cząstko Stylizacji Człowieka, ale pojęcie "moda" jest jednym z twoich największych niewypałów. Jaki właściwie jest sens całego tego biznesu, który dochodami przewyższa zapewne niejeden budżet państwowy? "Kolekcja na lato", "... na Dzień Matki", "... na deszczowe dni", "... na pogrzeb", "... na inwazję obcych form życia" - te ostatnie zresztą pojawiają się chyba najczęściej, bo patrząc na większość kreacji, nasuwa się na myśl raczej pytanie: czy to nie jest przypadkiem zlot fanów Star Treka?

Czy ktoś widział kiedyś na ulicy człowieka ubranego tak, jak szkielet na pokazie mody? Czy ktoś w ogóle ubrałby na siebie kapelusz, spod którego wysuwa się jakiś przezroczysty baldachim i nic poza tym? Bo i takie zachwycające dzieło widziałem. Rozumiem, że niektóre jednostki po prostu nie potrafią zdecydować, co jest dla nich dobre i w czym się dobrze czują, więc potrzebują wskazówek innych. Wtedy "moda" bywa przydatna. Wiadomo, że wcześniej czy później ona się co prawda zmieni i frajer będzie musiał kupić coś w innym stylu, bo inni będą się z niego śmiać, no ale przez chwilę będzie prawowitym członkiem społeczeństwa.

Co do tego drugiego rodzaju mody, tego "olśnionego", pozostaje mi go jedynie w dalszym ciągu nie rozumieć. No i zawsze mogę udawać powagę, gdy jedna z drugą usiłuje utrzymać równowagę na szpileczkach, często z marnym tego skutkiem ;)

1. Na "Taj Czi":


2. Na "A kuku":



3. Na "Łabędzia a kuku":



4. Na "Skorpiona":



5. Na "Kreta":



6. Na "Poczekajcie na mnie!":



7. Na "Modliszkę, robiącą to na "K"":



8. Na "Urzekła mnie twoje historia...":



9. Na "Wannabe Małysz":



A mówili: "Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku..." :x


* Szkoda mi tych pań, że muszą robić z siebie takie hybrydy kobiety. Kolejny powód, dla którego projektantów najchętniej sam wpakowałbym w te pseudokreacje i kazał tańczyć na rzęsach.

wtorek, 23 czerwca 2009

Sroki, banany i tęczowy misz-masz


"To wygląda jak piżama zrobiona z banana"

Ale jaki porażający efekt! Śmieją się ludzie z nowych koszulek Newcastle United, jakby na prawdę było z czego. No dobra, może są trochę śmieszne... Ok, w sumie komiczne, więc też się ponabijam. Wyglądają, jak dresy wyszczuplające dla matek w ciąży, albo landrynki z podkościelnych kramów na Piotra i Pawła. Przetrawione. Dwa razy.

Spójrzmy na to jednak z drugiej strony - to może być skuteczna broń w walce z przeciwnikiem. Kiedy chłopaki wyjdą w czymś takim na boisko, drużyna przeciwna straci 5 punktów do widoczności (wypala oczy) i 10 do utrzymania równowagi (zwala z nóg). Dla piłkarzy z brakiem odporności na pastele, może zadziałać także Klątwa Popuszczenia, której efektem ubocznym, prócz tymczasowego unieruchomienia, będzie przymus wymiany dolnej części zbroi... znaczy - gaci.

Drużynę Newcastle nazywa się potocznie "Srokami". Powiedzenie: "wypaść sroce spod ogona" nabrało zatem dla mnie nowego znaczenia. A tak na poważnie - wcale takie złe te stroje nie są. W każdym bądź razie widziałem już gorsze. Interia podała też kilka przykładów innych "pamiętnych" trykotów piłkarskich i te faktycznie wyglądają nieco bardziej perwersyjnie.

1. Arsenal Londyn - 1991 r.



2. Manchester United - 1996 r.


3. Wszelakie bluzy bramkarskie meksykanina Jorge Camposa. Jak sam mawiał: "aby rozpraszać napastników".


Tęczowy Ludzik? Newcastle nie ma się co martwić, tego pana jeszcze długo nikt nie pobije...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

S.T.I.G. - Self-Transformed Into God


"Aaaaaaaaa...!" - moja pierwsza reakcja.
"Nie wierzę..." - moja druga reakcja.

...

Półczłowiek-półrobot, jeden z ostatnich nieśmiertelnych na ziemi, Książę Ciemności w przebraniu... "Niektórzy twierdzą, że wysysa wilgoć z kaczek, a jego kask wymodelowano na głowie Britney Spears" - cytując głos przedwiecznych. Asfalt topi się pod jego stopami, a pobyt na Wyspach sprawił, że on sam dodaje gazu lewą nogą. Zawsze. O kim mowa?

O Stigu, rzecz jasna. Nowa, trzynasta już seria rozrywkowego programu motoryzacyjnego "Top Gear" zaczęła się od naprawdę potężnego kopa. Bo jak inaczej opisać to, że największa zagadka tego programu, postać niemal mityczna, ujawnia swoją tożsamość? Ok, to w sumie było do przewidzenia, że kiedyś to zrobią. Ale po tych wszystkich tekstach, w których pojawiały się domysły i podejrzenia ludzi bardziej obytych w temacie, w życiu bym nie przypuszczał, że Stigiem okaże się sam... Michael Schumacher!

Ale czy na pewno? Może to kolejny dowcip. Ten program ma to do siebie, że ostatni koszyk, do jakiego bym go wrzucił, nosiłby nazwę "przewidywalność". Pewne jest w zasadzie to, że w postać Stiga wcielało się więcej ludzi. Wyczyny, jakich czasami się dopuszczał, całkowicie przeczą tezie, jakoby "Szumi" był do tego zdolny. Ale fakt faktem, że w większości występów to mógł być on. Pytanie tylko, co dalej? Koniec Stiga? Mała zmiana formuły programu? Znając dotychczasowe pomysły twórców, można przypuszczać, że asów w rękawie im nie brakuje i jeszcze w tej sprawie nas zaskoczą.

Kiedyś "wyciekło" jedno zdjęcie Stiga, na którym widać jego oczy i kawałek twarzy. O autentyczności nie będę się wypowiadał, bo nie mam pojęcia, czy to zdjęcie jest prawdziwe, ale zerknąć warto:


Wnikliwi niech dobrze się przyjrzą i porównają sami:



Polecam też zabawną wersję jego biografii z Nonsensopedii: klik!
I garść cytatów z programu na jego temat z Wikipedii: klik!

niedziela, 21 czerwca 2009

Bomfunk MC's - Freestyler


Finlandia kojarzy mi się w pierwszej kolejności ze świetną muzyką metalową. W tej dziedzinie, jest to istna "kraina mlekiem i miodem płynąca", zajmująca w moim prywatnym rankingu zdecydowanie pierwsze miejsce. Okazuje się jednak, że Finowie potrafią także nieźle namieszać na innych płaszczyznach muzycznych, a całkiem niemałe uderzenie wyprowadzili w roku 1999.

"Freestyler" jest jedną z tych piosenek, które przyciągnęły mnie w owym czasie do klimatów hip-hopowych najbardziej. Od tego, można by powiedzieć, zacząłem sobie to wszystko układać i poszerzać swoje horyzonty zbuntowanego "spoko zioma". Zresztą "poszerzać" jest tutaj najbardziej trafnym słowem, dokładnie opisującym balansowanie o dwa numery za dużą koszulką i obijanie kolan o krocze w spodniach. Zresztą do dziś lubię nosić nieco szersze spodnie, no ale nie muszę się już schylać, żeby sięgnąć po chusteczki schowane w kieszeni.

O ile się nie mylę, to na okres wydania płyty "In Stereo" (albo nieco później) przypada również pewien ciekawy epizod szkolny, który kojarzy mi się z Bomfunk MC's, a mianowicie lekcje tańca nowoczesnego. Trzy poziomy zaawansowania, na których można było zobaczyć: (I) taniec towarzyski, (II) taniec grupowy "nowoczesny" i (III) breakdance! Celowo mówię "zobaczyć", bo jak się później okazało, w ciągu kilkunastu godzin można się było nauczyć co najwyżej rozgrzewki. No ale pan instruktor miał uciechę, bo pojeździł sobie po okolicznych wioskach i obdarł z niemałej kasy gimnazjalnych naiwniaków. Zarabiać, to trzeba umieć.

A sama płyta... całkiem dobra. Prócz najsłynniejszego, wyżej wspomnianego hitu, jest kilka ciekawych piosenek, które jakoś się wyróżniały ("B-Boys & Flygirls" czy "Uprocking Beats"). Całość wówczas dla mnie raczej bez wielkich rewelacji, a teraz oceniać nie będę, bo nie ten gust i nie te czasy. Sentyment do "Freestyler" jednak pozostał, a na teledysk nadal miło jest popatrzeć.

sobota, 20 czerwca 2009

Pus(z/t)ka Steinbach


"Hitler otworzył puszkę Pandory z nieludzkim okrucieństwem. Jednak odpowiedzialność za wypędzenia ponoszą ci, którzy sprawowali tam władzę".

Historia kołem się toczy. Powyższe zaś, to nie fragment opowieści fantasy ani nawet część mitu o Prometeuszu. To - delikatnie mówiąc - nieco spłycone spojrzenie na spory kawał współczesnej historii, który pochłonął życie dziesiątek milionów ludzi. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło "II wojna światowa", aby dowiedzieć się, że to NIE naród niemiecki ucierpiał w tym konflikcie najbardziej. Pojawia się "jednak" - ważne słowo. Ja widzę to tak, że robienie z siebie ofiary nie wydaje się być komuś ani trochę odwracaniem kota ogonem.

Pani Erika Steinbach idzie więc w zaparte. Nie od dziś bowiem wiadomo, że Niemcom się należy. Należało im się zresztą od zawsze, co skutecznie i nieugięcie pokazywali od ponad tysiąca już lat, swoim słynnym "parciem na wschód". Los nam się zaś tak w twarz raczył zaśmiać, że to właśnie my - Polacy - graniczmy z nimi od ich wschodniej strony, przez co tych ataków musieliśmy odpierać dziesiątki do dnia dzisiejszego. I kiedy co jakiś czas czytam o Pani Steinbach, pojawia się na okrągło ten sam bełkot: roszczenia, wypędzenia, sugerować, Polacy, zadośćuczynienie, majątek, pokrzywdzeni, Niemcy, mniejszość, cierpienie, wasza wina, wynieść, konsekwencje, władza, ziemie, skradzione dobra, oddajcie... Wystarczy.

Czy Pani Steinbach przyszło kiedykolwiek do głowy pytanie odwrotne? Po pierwsze: skąd, do kurwy pobożnej, Niemcy posiadali te ziemie po wojnie? Dostali dobrowolnie? W nagrodę? Właściciele tych ziem oddali je w latach 39-45 mówiąc "niech zstąpi duch twój..."? Czy może, jeśli nie żyję przypadkiem w innej rzeczywistości, zostały one zagarnięte przez Rzeszę na drodze mordu, ludobójstwa, gwałtu i upokorzenia? Po drugie - czy mówiąc "Mój ojciec miał 17 lat i też nie mógł jeszcze głosować, a mimo to całą swoją młodość spędził na wojnie. Z rosyjskiej niewoli wrócił w wieku 33 lat. Nie przyczynił się do stworzenia tego reżimu, ale musiał go przecierpieć" zastanowiła się kobiecina, że JEDNAK ktoś pozwolił Hitlerowi na przejęcie władzy, przy czym ogromny udział miały właśnie takie same roszczenia, jak jej właśnie? Zastanawia się Pani o 2 milionach Niemców, którzy mogli stracić życie przez wygnania i kto wynagrodzi cierpienia na pokrzywdzonym narodzie niemieckim. Ponownie się spytam - kto wróci do życia ponad 50 milionów istnień ludzkich należących do strony alianckiej? Kto zwróci wszystkie skradzione dobra, odtworzy zniszczone miasta, najcenniejsze zabytki, zmaże plamę po obozach koncentracyjnych? Naprawdę trzeba mieć niesamowity tupet i sieczkę w głowie, żeby po tym wszystkim wychodzić jeszcze z jakimikolwiek roszczeniami wobec innych narodów.

Mam nadzieję, że nikomu w Polsce nie przyjdzie do głowy ulegać tym fanaberiom. Nie mam osobiście nic do Niemców, bo może ktoś tak wywnioskował po przeczytaniu powyższego. Absolutnie. Mam jednak uczulenie na radykalną głupotę i nacjonalizm, nie ważne, czy polski, czy niemiecki, czy jakikolwiek inny. Z głupotą trzeba walczyć, chociażby postawą, jeśli się inaczej nie da. Świadomości nam nikt nie zagarnie.

czwartek, 18 czerwca 2009

A miało być tak pięknie


Porządki w toku, wymuszone w zasadzie przez przyjazd pewnego Gościa, który zadomowi się w pobliżu zapewne na całe wakacje. I znowuż moja aspołeczność przejdzie ogromny test i zostanie wystawiona na próbę. Trzeba się będzie uśmiechać, niańczyć, zabawiać, ustępować, błyszczeć... Zwariuję.

Jak kamieniem w łeb, zostało mi też oznajmione, że Urząd Pracy nie posiada już pieniędzy na staże w tym roku. I chociaż człowiek chciał dobrze i nawet nie mieli nic przeciwko, żeby go w ciekawym miejscu na ten staż przyjąć, to musi przywitać się czołem ze ścianą. Ale, jak to mówią, zawsze trzeba patrzeć optymistycznie na świat - może właduję tu reklamy Google i będę zgarniał tęgi szmal. Na lizaka zarobię w tydzień, a jak jeszcze raz wrzucę coś na Joe Monster, to może i na sezamki starczy ;) Kryzysy chodzą parami.

Złapałem trochę "szokujących wieści" od ostatniego Kącika, na które dałem się nabrać. Parę starszych i tych z tego tygodnia.


Kibice zranili legendę Milanu (link)

Nikogo tym razem nie pocięli, ucierpiała tylko duma. Niewielka grupa kibiców Milanu wygwizdała Maldiniego w jego ostatnim meczu na San Siro. Swoją drogą, człowieka, który spędził tam całą swoją karierę i który jest chodzącą legendą klubu i reprezentacji Włoch.

Zapendowska zaśpiewa z Górniak! (link)

To mnie naprawdę zszokowało. Pomyślałem - tyle głosów się baba naoceniała, teraz sama pokaże klasę i to w dueciku z samą Edycią "Mazurek" Górniak! A tu się okazało, że owszem, z nią, ale jeszcze z ponad dwudziestoma innymi osobami, wspólnie, na zakończenie programu "Jak oni śpiewają".

Kubica żegna się z torem Silverstone (link)

Znowu się zepsuło auto? Ktoś go zastąpi na ten wyścig? Doznał kontuzji? Klik. Nieee... Silverstone wypada z kalendarza od przyszłego roku. Tak więc nie tylko Kubica, ale i cała reszta się z nim żegna. No ale jak to by brzmiało? "Kierowcy F1 po raz ostatni na Silverstone". Bez sensu.

Przerażające odkrycie w "Samym Życiu" (link)

Znaleźli trupa w bagażniku na planie filmowym? Ze ściany w łazience wyłażą gigantyczne, niszczycielskie mrówki? Stachursky żąda epizodycznego występu? Jeśli nie, to co może być tam przereżającego? Cytuję: "Adek już wie o upozorowaniu śmierci przez Kacpra (...) w grobie Kacpra nie ma żadnych zwłok". Ze słownika języka polskiego: przerazić - mocno przestraszyć.

Polak czeka na transfer. Fani: na co nam ten drewniak? (link)

Ok, może teraz przesadziłem, ale jak mogłem pomyśleć o kimś innym, niż o Rasiaku? To słowo (Drewniak) powinno być już na wyłączność, nie można nim tak szastać w tytule artykułu, który odnosi się do Gortata i jego możliwych przenosinach do NY Knicks. :P

Droższy od C. Ronaldo. W Manchesterze chcą pobić rekord (link)

ManU sprzedało C. Ronaldo za największą dotychczasową sumę pieniędzy. Czyżby do pozyskanej kasy dołożą coś jeszcze i kupią... No właśnie, kogo!? Kto może być droższy, do cholery? Aaaa, że chodzi o szejków z Manchester City? I że droższy, w sensie, lepiej opłacany, a nie drożej kupiony - Samuel Eto z Barcelony. Słodka naiwności.

wtorek, 16 czerwca 2009

Jak to ongiś TVP po lodzie hasało


Przekombinowali? Najwidoczniej tak. Wyjaśniam, o co chodzi. Dane mi było obejrzeć kiedyś, w całkiem niedalekiej zresztą przeszłości, jakiś odcinek programu "Gwiazdy tańczą na lodzie". W pewnym momencie, oczom moim ukazała się rzecz niesłychana. Oto bowiem, w telewizji publicznej, program przerwany został reklamami. Spojrzałem po nich na logo u góry, celem upewnienia się, czy aby na pewno oglądam TVP, czy może kosmici przestawili mi antenę w ichni wymiar. Jako że telewizję oglądam jedynie przy okazji jakiegoś ciekawego wydarzenia sportowego, nie przejąłem się tym zbytnio i zapomniałem o całej sprawie. Może przepisy się zmieniły - pomyślałem. Cholera ich tam wie.

Sprawa ta wróciła jednak do mnie przed chwilą, gdy przeczytałem, że TVP ma zapłacić pół tzw. "banieczki" polskich, nieśmiganych, nowych złotych, za złamanie prawa. Jakiego? Ano takiego o zasadach uczciwej konkurencji. TVN podał ich bowiem do sądu, właśnie za ten przekręt z reklamami, przy okazji "Gwiazd, tańczących na lodzie" i innych programów, np. "Załóż się", o których istnieniu nie miałem pojęcia. Mniejsza z tym. TVP, jakie jest, (prawie) każdy widzi. Znalezienie na co dzień czegoś ciekawego do obejrzenia w ich ofercie graniczy u mnie z cudem, bo z dobranocki już wyrosłem, a wiadomości przeczytać i obejrzeć mogę na wielu portalach publicystycznych w internecie. I ja się pytam, za co ludzie płacą abonament telewizyjny i radiowy w wysokości 22 zł za miesiąc*? Posiadasz, masz płacić. ** Śmieszne i żałosne, biorąc pod uwagę fakt, że już za 11 zł można mieć najtańszy pakiet kilku polskich programów u konkurencji (wliczając w to TVP1 i TVP2, ale nawet jeśli wypadłyby przez to z tej listy, to wiele by to nie zmieniło).

A co do programu, o którym całe to zamieszanie... Irytuje mnie trochę to słowo "gwiazda" w tytule. Zresztą nie tylko w tym programie, jak wiadomo. Może się czepiam, ale "gwiazdą" w dzisiejszych czasach można nazwać tak Marylę Rodowicz, jak i Jolcię Rutowicz. Gdzie tu sens? Czy teraz wystarczy tylko błyszczeć, nie ważne jak, żeby zyskać to miano? I jak tu się dziwić, że w Polsce mamy dwie sceny rozrywki. Showbiznes, do którego pchać się trzeba tyłem, żeby odpowiedni ludzie, na odpowiednich stołkach, mieli gdzie ulokować swoje "interesy". I druga scena, czyt. ambitniejsza, sprowadzona do poziomu "undergroundu". Vanitas Vanitatum, ludu Mieszka...

* Dane z tvp.pl
** Tak, wiem, że ma się to zmienić. Ma się...