wtorek, 30 czerwca 2009

Księże biskupie, orła trzymasz w...?


Narzekał na wszystko i na wszystkich. Miał pretensje, że ludzie mało dawali na tacę. Stwierdził, że podobnymi nominałami, czyli niskimi, podcierano się w toalecie w czasie budowy plebani.

Jak spadać, to z wysokiej ambony! Księżulo postanowił pojechać ludziom po całości, wspominając ich po nazwiskach i wygarnąć, że za mało dawali na tacę. Brawo, przynajmniej jeden szczery, który wytoczył na pierwszy plan cały sens uczestniczenia we mszy. Mnie 20 lat doświadczenia w byciu katolikiem wystarczyło, abym zauważył, że księżom podczas mszy morda najbardziej uśmiecha się właśnie podczas zbierania kasy. Taca - kasa - kasa - taca - więcej kasy - większa taca... Sialala, nieskończona piosnka trwa, hej, siup, cztery.

Zdziwiony jestem jednak wielce. Nie wiedziałem, że ludzie w Pomorskiem są tacy hojni. Banknoty? Nieźle. Z tego, co pamiętam, u nas dominował w większości bilon. No ale województwo bardziej takie chyba biedne, więc może dlatego. W każdym bądź razie nie miał ten ksiądz tak źle z tym podcieraniem. Dopiero by grzmiał, jeśli przyszłoby mu się podcierać złotówką, albo groszówkami! A propos - czy podcieranie tyłka czymś, na czym jest godło państwowe w postaci orzełka, nie podpada pod jakiś paragraf? W każdym bądź razie - z tą złotówką przypomniała mi się scena z Człowieka Demolki i słynnymi muszelkami w ubikacji.

"Nie zapraszajcie mnie na wesela czy pogrzeby, bo i tak nie przyjadę. Może co najwyżej do dwóch, trzech osób" - uniósł się dumą na koniec swej "posługi kapłańskiej", strzelając focha iście wiekowego. Szkoda, że nie podwinął sutanny i nie pokazał wszystkim, gdzie ich ma i gdzie lądowały ich niskie nominały. Dla takiego show aż sam bym się do kościoła kiedyś wybrał. Tak więc, jeśli jakiś ksiądz przez przypadek natrafi na ten wpis i chciałby podzielić się ze światem szczerością, przestać robić dobrą minę do złej gry i ukazać prawdziwy sens swej posługi, niech da mi znać. Z chęcią przyjdę, popatrzę i za drobny procent pomacham nawet krzyżem na drogę.
Amen.


Obrazek u góry:
Jan Styka - "Kazanie św. Piotra w katakumbach"

niedziela, 28 czerwca 2009

System of a Down - Chop Suey!


Pierwszy mały jubileusz blogowy - wpis nr 50. Wypadł akurat na niedzielę, czyli z założenia dzień Kącika Muzycznych Sentymentów. Dobrze się zatem składa, bo dziś będzie notka o zespole dla mnie szczególnym.

System of a Down jest dla mnie tym, czym ogień był dla ludzkości - od tego wszystko zaczęło się na poważnie. Szóstego dnia stworzenia, kiedy płyta "Toxicity" ulepiona została z gliny, o muzyce metalowej wiedziałem tylko tyle, że jest dziełem Pana Ciemności, brzmi jak sałatka z jajkiem i groszkiem po zakrapianej imprezie (bluuarggghh...) i nie wolno się do niej zbliżać. O jakże zbłądzonym był, Lordzie Destrukcji Śmietankowej, Inkarnacjo Pluszowego Jelita Grubego...

Fenomen tego zespołu polega chyba na tym, że potrafi nieść swoją muzyką pewien wyjątkowy przekaz, oscylując wokół metalu, a jednocześnie trafić w ucho muzycznego laika. Zresztą, sami określali* swą muzykę nie jako metal, a... soil - coś nowego. Powiedzenie "wyjątkowy przekaz" na pewno nie jest przesadzone. Utwory SoaD przepełnione są bowiem ukrytymi aluzjami, alegoriami, grą słówek, filozofią i podtekstami. Tego nie uświadczy się u pierwszych lepszych grajków. Albumem "Toxicity" wybili się na sam szczyt (pogo pogo pogo...!), co obrazuje całkiem wymownie pozycja w ścisłej czołówce najczęściej słuchanych zespołów na portalu Lasf.fm.

A jeśli chodzi o mnie - tak jak wspomniałem, od tego się zaczęło. Większość swą przygodę z cięższą muzyką zaczyna od takich firm, jak: Metallica, Iron Maiden, KAT (w Polsce). Mnie się poszło z innego przystanku i droga jest wciąż przyjemna. System of a Down, mimo, że już rzadziej przeze mnie słuchany, ma pewne miejsce wśród pierwszej trójki, którą darzę największym sentymentem. Amen... [wzdycha]

* W czasie przeszłym, bo, póki co, zespół jest w rozsypce. Kwestia wspólnego grania w przyszłości pozostaje jednak otwarta, a czas pokaże, czy coś z tego wyjdzie.




PS
Zaczynając tworzyć tego bloga dwa miesiące temu, myślałem, że wymięknę po tygodniu, może dwóch. Heh, jakoś nawet zleciało...

sobota, 27 czerwca 2009

40% vs 60%


Prawie 60 proc. Polaków opowiada się za wypowiedzeniem marihuanie wojny totalnej – to najwyższy wskaźnik spośród siedmiu krajów Unii Europejskiej, w których organizacja Hungarian Civil Liberties Union zleciła przeprowadzenie badania na temat narkotyków.

Nie ma to, jak skrajna hipokryzja 60% moich radosnych krajanów znad Wisły. Czemu hipokryzja? Już podaję przykłady:

Alkohol (wódka, piwo, wino, itd.)

Szeroko dostępna używka, która w kraju zwanym "Polska", zajmuje szczególne miejsce w życiu obywateli. Ilu Polaków chleje? Nie wiadomo. Jedno jest za to pewne - próbowała znacząca większość.

A dostęp? Nieograniczony. Każdy, kto zapragnie, może spożyć. Jeśli młody nie może dostać, poprosi starszego znajomego - proste. A jakie są skutki? Zajebiście WYMOWNE. Najczęściej jednak ludziom wydaje się, że są niezniszczalni. "Co się gapisz, cwelu?" wypowiadane z ust na co dzień spokojnego chłoptasia to norma. Ile jest rodzinnych patologii, spowodowanych przez alkohol? Ilu ludzi straciło przez niego życie? Ilu oberwało od pijanej grupki cwaniaków po drodze? Ilu ludzi stoczyło się na samo dno?

Jest akcyza, państwo zarabia, CHLAĆ MOŻNA.

Papierosy

Tutaj podobnie - jest akcyza, państwo zgarnia szmal, ludzie mogą się truć legalnie. I nie chodzi już o samo to trucie. Jak ktoś chce, jego sprawa - niech pali nawet 10 paczek dziennie. Przecież każdy wie, jakie są tego skutki, a palący zwłaszcza - bo słyszy to codziennie. Chodzi o to, że dla ludzi to coś oczywistego, tak samo, jak alkohol. Dwie świętości, których nikt nie ruszy.
Przejdźmy więc do największego zła tego świata - marihuany.

Marihuana

Nie widziałem jeszcze człowieka nią opalonego, który chodziłby z "tulipanem" w ręce i terroryzował innych. Nie słyszałem, aby ktoś przychodził do domu po paleniu "zioła" i rzucał małżonkiem o szafy a dziećmi o sufit. Nic mi nie wiadomo o tym, aby ktoś palił 60 skrętów dziennie z pomarszczoną twarzą, drżącymi rękami i napadami lękowymi.

Wystarczy tylko chcieć się czegoś o niej dowiedzieć!

(Z Wikipedii)

Skutki:

"Przeprowadzone dotąd badania nie dają pewnych rezultatów co do kwestii szkodliwości oraz skutków długotrwałego przyjmowania marihuany. Pośród propagatorów i użytkowników popularna jest opinia o jej niskiej, względem innych środków, szkodliwości. Badania przeprowadzone przez Światową Organizację Zdrowia potwierdzają tę tezę, pod względem zdrowotnym uznając spożycie konopi za mniej szkodliwe, niż konsumpcję legalnych używek: tytoniu oraz alkoholu. Zawarte w marihuanie substancje nie wywołują fizycznego uzależnienia."

Nie wierzę, że aż 60% Polaków cierpi na odmóżdżenie kompletne. Trzeba więcej? Proszę:

Działanie:

"W krótkim czasie po przyjęciu THC oddziałuje na ośrodkowy układ nerwowy powodując umiarkowane zaburzenia percepcji, euforię oraz poczucie głębokiego relaksu. Ze strony układu krążenia występuje przyspieszenie akcji serca, zaś we krwi spada poziom cukru powodując zwiększenie łaknienia, tzw. "gastrofazę"."

Po ludzku:

"Muzycy są przekonani, że grają swobodnie i w natchnieniu, gawędziarze że są bardziej dowcipni i interesujący, kochankowie że ich seksualne zdolności i doznania są mocniejsze niż zwykle, a pisarze że ich wyobraźnia nie zna granic." Erich Goode, amerykański socjolog, podkreślił, że prawie wszystkie przedstawione efekty działania konopi są fanaberyjne w swej naturze – człowiek staje się "wesoły, śmieszny, pełen euforii, odprężony, hedonistyczny, zmysłowy, nierozsądny i zdecydowanie niepoważny."

Zagrożenia:

Konopie są relatywnie bezpieczne w stosunku do innych substancji psychoaktywnych, gdyż:

- bezpośrednia toksyczność marihuany jest bardzo niska,
- nie prowadzą do uzależnienia fizycznego,
- dawka śmiertelna jest szacowana na 20 000 do 40 000 pojedynczych dawek, dotąd nie odnotowano ani jednego przypadku śmiertelnego z powodu przedawkowania i praktycznie jest to niemożliwe.


Uważam, że gdyby każdy pod koniec tygodnia zapalił sobie skręta, świat byłby piękniejszy. Na serio nie wiem, czy ludzie mogą być tak ślepi, czy tylko udają. I żeby nie było - palaczem nie jestem i nie piszę tego wszystkiego z jakichś osobistych sentymentów. Poraża mnie jedynie ignorancja, głupota i kompletne olanie podstawowych faktów o tym specyfiku, zamiatając przy okazji pod dywan skutki używek legalnych.

MEGAHIPOKURWAKRYZJA

piątek, 26 czerwca 2009

The time has come... [*]


Jest takie słynne powiedzenie: "śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą". Ciężko sobie bowiem czasem uzmysłowić, że w jednej chwili człowiek jest, a w drugiej może go nie być. Dzisiejsza wiadomość o śmierci Króla Popu - Michaela Jacksona - kompletnie zwaliła mnie z nóg.
Nie byłem nigdy szczególnym fanem jego twórczości, ale to nie ma znaczenia. Są osoby na tym świecie, które wzbudzają emocje niemal na każdym froncie. Michael padał wielokrotnie ofiarą żartów, dowcipów, pomówień i złośliwości, ale zaskarbił sobie podziw milionów ludzi na całym świecie. Ja sam często z niego żartowałem, a ostatnio miałem nawet napisać coś o jego powrocie na scenę.

Stało się inaczej. W wieku 50. lat odszedł jeden z największych artystów naszych dziejów. Jego wpływu na popkulturę i cały rynek muzyczny, a także na całe społeczeństwa, nie da się streścić w kilku zdaniach. Jedno jest za to pewne - jego legenda nie umrze nigdy. W ogóle, wydaje mi się, że niewielu osobom przyszłoby do głowy, że Jacksona może po prostu nie być w pewnym momencie. Życie upomina się jednak o swoje przeznaczenie i przypomina, że nikt nie jest nieśmiertelny...

PS
Tytuł wpisu ma mały podtekst. Polecam zajrzeć tutaj: http://www.michaeljacksonlive.com/
Los bywa ironiczny, czyż nie?

czwartek, 25 czerwca 2009

Powrót Afro Ninja

To video pojawiło się już jakiś czas temu w sieci, ale nie mogłem się oprzeć z zamieszczeniem go tutaj. Afro Ninja - trzynasty wojownik światła i członek elitarnego zrzeszenia Przedwiecznych - powrócił w wielkim stylu! Czemu to dla mnie istotne? Ano dlatego, że filmik z jego słynnym saltem do tyłu i machaniem "nunczakiem" jako jeden z nielicznych w historii, doprowadził mnie do łez ze śmiechu. Niemniej jednak było mi go jakoś trochę wówczas żal. Nadeszła szansa rehabilitacji dla tego pana :)

Cholernie pozytywny film. Mimo, że salto do tyłu może nie jest czymś nadzwyczaj trudnym do zrobienia (nie twierdzę, że sam bym zrobił), to samo podejście do tematu, z dystansem do siebie, zasługuje na szacunek.


środa, 24 czerwca 2009

Wy biegi - ja śmiechy


Są rzeczy, których nigdy w życiu chyba nie zrozumiem. Wśród nich zdecydowanie wyróżniają się pokazy mody. Nie wiem, może jestem nieobytym w świecie gburem, który nie zna się na prawdziwej sztuce? Bo tę modę tworzą przecież artyści, czyż nie? Dobierają wyszukane kreacje, lawirując w niedostępnym, dla tak prostego człowieka jak ja, labiryncie majestatycznych wizji i pomysłów zrodzonych w stanie nirvany. Chędożą anioły na nieboskłonie swych powykręcanych marzeń sennych, które z wdzięczności zasiewają w nich telepatycznie boską cząstkę estetyki i szatański element szaleństwa. Anioły te przybierają następnie ludzką postać, wzorując się na kobiecych ideałach piękna i stając się muzami, przywdziewającymi twory swoich nowych panów. Albo...

Albo po prostu jest to banda wariatów, którzy każą biednym szkieletom* wkładać na siebie jakieś psychicznie pokręcone szmaty, pretendując do miana Idioty Roku. Wybacz, o Boska Cząstko Stylizacji Człowieka, ale pojęcie "moda" jest jednym z twoich największych niewypałów. Jaki właściwie jest sens całego tego biznesu, który dochodami przewyższa zapewne niejeden budżet państwowy? "Kolekcja na lato", "... na Dzień Matki", "... na deszczowe dni", "... na pogrzeb", "... na inwazję obcych form życia" - te ostatnie zresztą pojawiają się chyba najczęściej, bo patrząc na większość kreacji, nasuwa się na myśl raczej pytanie: czy to nie jest przypadkiem zlot fanów Star Treka?

Czy ktoś widział kiedyś na ulicy człowieka ubranego tak, jak szkielet na pokazie mody? Czy ktoś w ogóle ubrałby na siebie kapelusz, spod którego wysuwa się jakiś przezroczysty baldachim i nic poza tym? Bo i takie zachwycające dzieło widziałem. Rozumiem, że niektóre jednostki po prostu nie potrafią zdecydować, co jest dla nich dobre i w czym się dobrze czują, więc potrzebują wskazówek innych. Wtedy "moda" bywa przydatna. Wiadomo, że wcześniej czy później ona się co prawda zmieni i frajer będzie musiał kupić coś w innym stylu, bo inni będą się z niego śmiać, no ale przez chwilę będzie prawowitym członkiem społeczeństwa.

Co do tego drugiego rodzaju mody, tego "olśnionego", pozostaje mi go jedynie w dalszym ciągu nie rozumieć. No i zawsze mogę udawać powagę, gdy jedna z drugą usiłuje utrzymać równowagę na szpileczkach, często z marnym tego skutkiem ;)

1. Na "Taj Czi":


2. Na "A kuku":



3. Na "Łabędzia a kuku":



4. Na "Skorpiona":



5. Na "Kreta":



6. Na "Poczekajcie na mnie!":



7. Na "Modliszkę, robiącą to na "K"":



8. Na "Urzekła mnie twoje historia...":



9. Na "Wannabe Małysz":



A mówili: "Nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku..." :x


* Szkoda mi tych pań, że muszą robić z siebie takie hybrydy kobiety. Kolejny powód, dla którego projektantów najchętniej sam wpakowałbym w te pseudokreacje i kazał tańczyć na rzęsach.

wtorek, 23 czerwca 2009

Sroki, banany i tęczowy misz-masz


"To wygląda jak piżama zrobiona z banana"

Ale jaki porażający efekt! Śmieją się ludzie z nowych koszulek Newcastle United, jakby na prawdę było z czego. No dobra, może są trochę śmieszne... Ok, w sumie komiczne, więc też się ponabijam. Wyglądają, jak dresy wyszczuplające dla matek w ciąży, albo landrynki z podkościelnych kramów na Piotra i Pawła. Przetrawione. Dwa razy.

Spójrzmy na to jednak z drugiej strony - to może być skuteczna broń w walce z przeciwnikiem. Kiedy chłopaki wyjdą w czymś takim na boisko, drużyna przeciwna straci 5 punktów do widoczności (wypala oczy) i 10 do utrzymania równowagi (zwala z nóg). Dla piłkarzy z brakiem odporności na pastele, może zadziałać także Klątwa Popuszczenia, której efektem ubocznym, prócz tymczasowego unieruchomienia, będzie przymus wymiany dolnej części zbroi... znaczy - gaci.

Drużynę Newcastle nazywa się potocznie "Srokami". Powiedzenie: "wypaść sroce spod ogona" nabrało zatem dla mnie nowego znaczenia. A tak na poważnie - wcale takie złe te stroje nie są. W każdym bądź razie widziałem już gorsze. Interia podała też kilka przykładów innych "pamiętnych" trykotów piłkarskich i te faktycznie wyglądają nieco bardziej perwersyjnie.

1. Arsenal Londyn - 1991 r.



2. Manchester United - 1996 r.


3. Wszelakie bluzy bramkarskie meksykanina Jorge Camposa. Jak sam mawiał: "aby rozpraszać napastników".


Tęczowy Ludzik? Newcastle nie ma się co martwić, tego pana jeszcze długo nikt nie pobije...

poniedziałek, 22 czerwca 2009

S.T.I.G. - Self-Transformed Into God


"Aaaaaaaaa...!" - moja pierwsza reakcja.
"Nie wierzę..." - moja druga reakcja.

...

Półczłowiek-półrobot, jeden z ostatnich nieśmiertelnych na ziemi, Książę Ciemności w przebraniu... "Niektórzy twierdzą, że wysysa wilgoć z kaczek, a jego kask wymodelowano na głowie Britney Spears" - cytując głos przedwiecznych. Asfalt topi się pod jego stopami, a pobyt na Wyspach sprawił, że on sam dodaje gazu lewą nogą. Zawsze. O kim mowa?

O Stigu, rzecz jasna. Nowa, trzynasta już seria rozrywkowego programu motoryzacyjnego "Top Gear" zaczęła się od naprawdę potężnego kopa. Bo jak inaczej opisać to, że największa zagadka tego programu, postać niemal mityczna, ujawnia swoją tożsamość? Ok, to w sumie było do przewidzenia, że kiedyś to zrobią. Ale po tych wszystkich tekstach, w których pojawiały się domysły i podejrzenia ludzi bardziej obytych w temacie, w życiu bym nie przypuszczał, że Stigiem okaże się sam... Michael Schumacher!

Ale czy na pewno? Może to kolejny dowcip. Ten program ma to do siebie, że ostatni koszyk, do jakiego bym go wrzucił, nosiłby nazwę "przewidywalność". Pewne jest w zasadzie to, że w postać Stiga wcielało się więcej ludzi. Wyczyny, jakich czasami się dopuszczał, całkowicie przeczą tezie, jakoby "Szumi" był do tego zdolny. Ale fakt faktem, że w większości występów to mógł być on. Pytanie tylko, co dalej? Koniec Stiga? Mała zmiana formuły programu? Znając dotychczasowe pomysły twórców, można przypuszczać, że asów w rękawie im nie brakuje i jeszcze w tej sprawie nas zaskoczą.

Kiedyś "wyciekło" jedno zdjęcie Stiga, na którym widać jego oczy i kawałek twarzy. O autentyczności nie będę się wypowiadał, bo nie mam pojęcia, czy to zdjęcie jest prawdziwe, ale zerknąć warto:


Wnikliwi niech dobrze się przyjrzą i porównają sami:



Polecam też zabawną wersję jego biografii z Nonsensopedii: klik!
I garść cytatów z programu na jego temat z Wikipedii: klik!

niedziela, 21 czerwca 2009

Bomfunk MC's - Freestyler


Finlandia kojarzy mi się w pierwszej kolejności ze świetną muzyką metalową. W tej dziedzinie, jest to istna "kraina mlekiem i miodem płynąca", zajmująca w moim prywatnym rankingu zdecydowanie pierwsze miejsce. Okazuje się jednak, że Finowie potrafią także nieźle namieszać na innych płaszczyznach muzycznych, a całkiem niemałe uderzenie wyprowadzili w roku 1999.

"Freestyler" jest jedną z tych piosenek, które przyciągnęły mnie w owym czasie do klimatów hip-hopowych najbardziej. Od tego, można by powiedzieć, zacząłem sobie to wszystko układać i poszerzać swoje horyzonty zbuntowanego "spoko zioma". Zresztą "poszerzać" jest tutaj najbardziej trafnym słowem, dokładnie opisującym balansowanie o dwa numery za dużą koszulką i obijanie kolan o krocze w spodniach. Zresztą do dziś lubię nosić nieco szersze spodnie, no ale nie muszę się już schylać, żeby sięgnąć po chusteczki schowane w kieszeni.

O ile się nie mylę, to na okres wydania płyty "In Stereo" (albo nieco później) przypada również pewien ciekawy epizod szkolny, który kojarzy mi się z Bomfunk MC's, a mianowicie lekcje tańca nowoczesnego. Trzy poziomy zaawansowania, na których można było zobaczyć: (I) taniec towarzyski, (II) taniec grupowy "nowoczesny" i (III) breakdance! Celowo mówię "zobaczyć", bo jak się później okazało, w ciągu kilkunastu godzin można się było nauczyć co najwyżej rozgrzewki. No ale pan instruktor miał uciechę, bo pojeździł sobie po okolicznych wioskach i obdarł z niemałej kasy gimnazjalnych naiwniaków. Zarabiać, to trzeba umieć.

A sama płyta... całkiem dobra. Prócz najsłynniejszego, wyżej wspomnianego hitu, jest kilka ciekawych piosenek, które jakoś się wyróżniały ("B-Boys & Flygirls" czy "Uprocking Beats"). Całość wówczas dla mnie raczej bez wielkich rewelacji, a teraz oceniać nie będę, bo nie ten gust i nie te czasy. Sentyment do "Freestyler" jednak pozostał, a na teledysk nadal miło jest popatrzeć.

sobota, 20 czerwca 2009

Pus(z/t)ka Steinbach


"Hitler otworzył puszkę Pandory z nieludzkim okrucieństwem. Jednak odpowiedzialność za wypędzenia ponoszą ci, którzy sprawowali tam władzę".

Historia kołem się toczy. Powyższe zaś, to nie fragment opowieści fantasy ani nawet część mitu o Prometeuszu. To - delikatnie mówiąc - nieco spłycone spojrzenie na spory kawał współczesnej historii, który pochłonął życie dziesiątek milionów ludzi. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło "II wojna światowa", aby dowiedzieć się, że to NIE naród niemiecki ucierpiał w tym konflikcie najbardziej. Pojawia się "jednak" - ważne słowo. Ja widzę to tak, że robienie z siebie ofiary nie wydaje się być komuś ani trochę odwracaniem kota ogonem.

Pani Erika Steinbach idzie więc w zaparte. Nie od dziś bowiem wiadomo, że Niemcom się należy. Należało im się zresztą od zawsze, co skutecznie i nieugięcie pokazywali od ponad tysiąca już lat, swoim słynnym "parciem na wschód". Los nam się zaś tak w twarz raczył zaśmiać, że to właśnie my - Polacy - graniczmy z nimi od ich wschodniej strony, przez co tych ataków musieliśmy odpierać dziesiątki do dnia dzisiejszego. I kiedy co jakiś czas czytam o Pani Steinbach, pojawia się na okrągło ten sam bełkot: roszczenia, wypędzenia, sugerować, Polacy, zadośćuczynienie, majątek, pokrzywdzeni, Niemcy, mniejszość, cierpienie, wasza wina, wynieść, konsekwencje, władza, ziemie, skradzione dobra, oddajcie... Wystarczy.

Czy Pani Steinbach przyszło kiedykolwiek do głowy pytanie odwrotne? Po pierwsze: skąd, do kurwy pobożnej, Niemcy posiadali te ziemie po wojnie? Dostali dobrowolnie? W nagrodę? Właściciele tych ziem oddali je w latach 39-45 mówiąc "niech zstąpi duch twój..."? Czy może, jeśli nie żyję przypadkiem w innej rzeczywistości, zostały one zagarnięte przez Rzeszę na drodze mordu, ludobójstwa, gwałtu i upokorzenia? Po drugie - czy mówiąc "Mój ojciec miał 17 lat i też nie mógł jeszcze głosować, a mimo to całą swoją młodość spędził na wojnie. Z rosyjskiej niewoli wrócił w wieku 33 lat. Nie przyczynił się do stworzenia tego reżimu, ale musiał go przecierpieć" zastanowiła się kobiecina, że JEDNAK ktoś pozwolił Hitlerowi na przejęcie władzy, przy czym ogromny udział miały właśnie takie same roszczenia, jak jej właśnie? Zastanawia się Pani o 2 milionach Niemców, którzy mogli stracić życie przez wygnania i kto wynagrodzi cierpienia na pokrzywdzonym narodzie niemieckim. Ponownie się spytam - kto wróci do życia ponad 50 milionów istnień ludzkich należących do strony alianckiej? Kto zwróci wszystkie skradzione dobra, odtworzy zniszczone miasta, najcenniejsze zabytki, zmaże plamę po obozach koncentracyjnych? Naprawdę trzeba mieć niesamowity tupet i sieczkę w głowie, żeby po tym wszystkim wychodzić jeszcze z jakimikolwiek roszczeniami wobec innych narodów.

Mam nadzieję, że nikomu w Polsce nie przyjdzie do głowy ulegać tym fanaberiom. Nie mam osobiście nic do Niemców, bo może ktoś tak wywnioskował po przeczytaniu powyższego. Absolutnie. Mam jednak uczulenie na radykalną głupotę i nacjonalizm, nie ważne, czy polski, czy niemiecki, czy jakikolwiek inny. Z głupotą trzeba walczyć, chociażby postawą, jeśli się inaczej nie da. Świadomości nam nikt nie zagarnie.

czwartek, 18 czerwca 2009

A miało być tak pięknie


Porządki w toku, wymuszone w zasadzie przez przyjazd pewnego Gościa, który zadomowi się w pobliżu zapewne na całe wakacje. I znowuż moja aspołeczność przejdzie ogromny test i zostanie wystawiona na próbę. Trzeba się będzie uśmiechać, niańczyć, zabawiać, ustępować, błyszczeć... Zwariuję.

Jak kamieniem w łeb, zostało mi też oznajmione, że Urząd Pracy nie posiada już pieniędzy na staże w tym roku. I chociaż człowiek chciał dobrze i nawet nie mieli nic przeciwko, żeby go w ciekawym miejscu na ten staż przyjąć, to musi przywitać się czołem ze ścianą. Ale, jak to mówią, zawsze trzeba patrzeć optymistycznie na świat - może właduję tu reklamy Google i będę zgarniał tęgi szmal. Na lizaka zarobię w tydzień, a jak jeszcze raz wrzucę coś na Joe Monster, to może i na sezamki starczy ;) Kryzysy chodzą parami.

Złapałem trochę "szokujących wieści" od ostatniego Kącika, na które dałem się nabrać. Parę starszych i tych z tego tygodnia.


Kibice zranili legendę Milanu (link)

Nikogo tym razem nie pocięli, ucierpiała tylko duma. Niewielka grupa kibiców Milanu wygwizdała Maldiniego w jego ostatnim meczu na San Siro. Swoją drogą, człowieka, który spędził tam całą swoją karierę i który jest chodzącą legendą klubu i reprezentacji Włoch.

Zapendowska zaśpiewa z Górniak! (link)

To mnie naprawdę zszokowało. Pomyślałem - tyle głosów się baba naoceniała, teraz sama pokaże klasę i to w dueciku z samą Edycią "Mazurek" Górniak! A tu się okazało, że owszem, z nią, ale jeszcze z ponad dwudziestoma innymi osobami, wspólnie, na zakończenie programu "Jak oni śpiewają".

Kubica żegna się z torem Silverstone (link)

Znowu się zepsuło auto? Ktoś go zastąpi na ten wyścig? Doznał kontuzji? Klik. Nieee... Silverstone wypada z kalendarza od przyszłego roku. Tak więc nie tylko Kubica, ale i cała reszta się z nim żegna. No ale jak to by brzmiało? "Kierowcy F1 po raz ostatni na Silverstone". Bez sensu.

Przerażające odkrycie w "Samym Życiu" (link)

Znaleźli trupa w bagażniku na planie filmowym? Ze ściany w łazience wyłażą gigantyczne, niszczycielskie mrówki? Stachursky żąda epizodycznego występu? Jeśli nie, to co może być tam przereżającego? Cytuję: "Adek już wie o upozorowaniu śmierci przez Kacpra (...) w grobie Kacpra nie ma żadnych zwłok". Ze słownika języka polskiego: przerazić - mocno przestraszyć.

Polak czeka na transfer. Fani: na co nam ten drewniak? (link)

Ok, może teraz przesadziłem, ale jak mogłem pomyśleć o kimś innym, niż o Rasiaku? To słowo (Drewniak) powinno być już na wyłączność, nie można nim tak szastać w tytule artykułu, który odnosi się do Gortata i jego możliwych przenosinach do NY Knicks. :P

Droższy od C. Ronaldo. W Manchesterze chcą pobić rekord (link)

ManU sprzedało C. Ronaldo za największą dotychczasową sumę pieniędzy. Czyżby do pozyskanej kasy dołożą coś jeszcze i kupią... No właśnie, kogo!? Kto może być droższy, do cholery? Aaaa, że chodzi o szejków z Manchester City? I że droższy, w sensie, lepiej opłacany, a nie drożej kupiony - Samuel Eto z Barcelony. Słodka naiwności.

wtorek, 16 czerwca 2009

Jak to ongiś TVP po lodzie hasało


Przekombinowali? Najwidoczniej tak. Wyjaśniam, o co chodzi. Dane mi było obejrzeć kiedyś, w całkiem niedalekiej zresztą przeszłości, jakiś odcinek programu "Gwiazdy tańczą na lodzie". W pewnym momencie, oczom moim ukazała się rzecz niesłychana. Oto bowiem, w telewizji publicznej, program przerwany został reklamami. Spojrzałem po nich na logo u góry, celem upewnienia się, czy aby na pewno oglądam TVP, czy może kosmici przestawili mi antenę w ichni wymiar. Jako że telewizję oglądam jedynie przy okazji jakiegoś ciekawego wydarzenia sportowego, nie przejąłem się tym zbytnio i zapomniałem o całej sprawie. Może przepisy się zmieniły - pomyślałem. Cholera ich tam wie.

Sprawa ta wróciła jednak do mnie przed chwilą, gdy przeczytałem, że TVP ma zapłacić pół tzw. "banieczki" polskich, nieśmiganych, nowych złotych, za złamanie prawa. Jakiego? Ano takiego o zasadach uczciwej konkurencji. TVN podał ich bowiem do sądu, właśnie za ten przekręt z reklamami, przy okazji "Gwiazd, tańczących na lodzie" i innych programów, np. "Załóż się", o których istnieniu nie miałem pojęcia. Mniejsza z tym. TVP, jakie jest, (prawie) każdy widzi. Znalezienie na co dzień czegoś ciekawego do obejrzenia w ich ofercie graniczy u mnie z cudem, bo z dobranocki już wyrosłem, a wiadomości przeczytać i obejrzeć mogę na wielu portalach publicystycznych w internecie. I ja się pytam, za co ludzie płacą abonament telewizyjny i radiowy w wysokości 22 zł za miesiąc*? Posiadasz, masz płacić. ** Śmieszne i żałosne, biorąc pod uwagę fakt, że już za 11 zł można mieć najtańszy pakiet kilku polskich programów u konkurencji (wliczając w to TVP1 i TVP2, ale nawet jeśli wypadłyby przez to z tej listy, to wiele by to nie zmieniło).

A co do programu, o którym całe to zamieszanie... Irytuje mnie trochę to słowo "gwiazda" w tytule. Zresztą nie tylko w tym programie, jak wiadomo. Może się czepiam, ale "gwiazdą" w dzisiejszych czasach można nazwać tak Marylę Rodowicz, jak i Jolcię Rutowicz. Gdzie tu sens? Czy teraz wystarczy tylko błyszczeć, nie ważne jak, żeby zyskać to miano? I jak tu się dziwić, że w Polsce mamy dwie sceny rozrywki. Showbiznes, do którego pchać się trzeba tyłem, żeby odpowiedni ludzie, na odpowiednich stołkach, mieli gdzie ulokować swoje "interesy". I druga scena, czyt. ambitniejsza, sprowadzona do poziomu "undergroundu". Vanitas Vanitatum, ludu Mieszka...

* Dane z tvp.pl
** Tak, wiem, że ma się to zmienić. Ma się...

poniedziałek, 15 czerwca 2009

Chmury, godziny i niderlandzi z Grenlandii...

Absolutny zgniatacz czasoprzestrzeni ;D

niedziela, 14 czerwca 2009

Limp Bizkit - Rollin'


alright partner
keep on rollin' baby
you know what time it is

Dziś w moim Kąciku Muzycznych Sentymentów nadal oscyluję wokół gitarowych brzmień, tym razem jednak z małym dodatkiem hip-hopu. Limp Bizkit to jeden z tych zespołów, które miały na mnie największy wpływ w latach 2000-2003. Przygrzmocili wtedy niesamowitą płytką "Chocolate starfish and the hot dog flavored water", która rozeszła się w ponad milionowym nakładzie już pierwszego tygodnia.

now i know
y'all be lov'in this shit right here
l.i.m.p bizkit is right here

Gorączka nie ominęła również mnie. Przyczyniła się do tego jedna piosenka, która, jak na owe czasy, powalała mnie dosłownie wszystkim (hej, miałem wtedy 15 lat). Zobaczyć teledysk do "Rollin'", to było coś. Wcześniejszych teledysków o dziwo nie widziałem do tamtej pory ("Take A Look Around" i "My Generation"). W ogóle rzadko spotykane jest to, aby z jednego albumu aż pięć piosenek doczekało się oficjalnego teledysku, jak to miało miejsce w tym przypadku (dodać "My Way" i "Boiler"). Ku niezadowoleniu domowników, z nową, czarną kasetką, opanowałem magiczne grające pudełko. Jedna tylko rzecz była w tym wszystkim do kitu - niemożliwa do odczytania czcionka z tekstami piosenek. Tzn. byłaby możliwa, gdyby nie kolorowe tło.

people in the house
put them hands in the air
cause if you don't care
then we don't care

Artystycznie, jak dla mnie, jest idealnie. Nie ma co dyskutować nad tym, do kogo ta muzyka jest skierowana. Jeśli ktoś ma zamknięty umysł na słowo "fuck", a muzyka ma dla niego wymiar jedynie relaksujący, pogrzebowy, poetycki lub dożynkowy, to niech nie czyta dalej. Jeśli chodzi o muzykę, to akurat mam dosyć rozległe horyzonty, więc zdarza mi się cieszyć michę tak przez Grechutę, jak i przez Anorexię Nervosę. "Czekoladowa rozgwiazda..." daje niezłego kopa już od początku, nawiązując do wyżej wymienionego wyrażenia. Fragment tekstu, mniej więcej ze środka piosenki Hot Dog: "If I say "Fuck", two more times, that's forty six "Fucks" in this fucked up rhyme". Liczyłem, pomylili się minimalnie. Mogłem coś przeoczyć.

1, 2, 3, times two to the six
jonesin' for your fix
of that limp bizkit mix

Warto też wspomnieć, że wśród całej masy świetnych piosenek, pojawiają się też takie mordki, jak: DMX, Method Man, Redman, Xzibit czy Scott Weiland. Psychodeliczny momentami głos Freda Dursta świetnie miesza się w mozaice dwóch odrębnych kultur muzycznych. Wykonanie "Rollin'" z tymi trzema pierwszymi jest dla mnie kultowe, zresztą jak cała płyta.
Z Limp Bizkit co prawda "wyrosłem" przez ten czas, ale uszy by mi uschły, gdybym ich w tym kąciku nie zamieścił. Sentymentów czar...

(...)
now move in,
now move out
hands up or hands down!




Ciekawostka:

Posiadałem przed zakupem "Chocolate starfish..." ich poprzednią kasetę "Significant Other", ale zupełnie tego nie skojarzyłem. Kupiłem ją wcześniej, prosząc sprzedawcę w sklepie o coś z hip-hopu i nawet się jej nie przyjrzałem - "dawaj pan". Przesłuchałem ją może 2 razy. Dopiero po jakimś czasie zobaczyłem okładki ich albumów i skojarzyłem, że mam tam gdzieś wcześniejszą. Fail.

sobota, 13 czerwca 2009

A ty ile masz stateczków?


Co takiego ciekawego jest w klikaniu po pierdyliard razy w te same kilka przycisków na niebieskim tle? Od prawie 4 lat zadaje sobie to pytanie. A dokładniej od wtedy, kiedy natknąłem się na to przeklęte Ogame. Kosmos się zatrząsł, Słońce przestało się kręcić dookoła Ziemi, Celestynka mi się wygazowała i nic już nie było takie samo.

Czasy bycia w sojuszu póki co mam za sobą. Miło wspominam spędzony tam czas i poznanych ludzi, jednak zarywanie nocek i sporo obowiązków po jakimś czasie trochę nudziło i męczyło. Natura tej gry jest zresztą pozbawiona wszelakich sentymentów. Oj tak, ileż to razy patrzyłem na płacz i zgrzytanie zębów, kiedy czyjeś kilka miesięcy pracy poszło z dymem, bo akurat zabrakło połączenia na godzinkę. Albo była burza i prąd mu wyłączyli. Albo goście przyszli i musiał z nimi siedzieć w drugim pokoju (pamiętam jeden przypadek, jak jeden z graczy z "topki" na naszym Uniwersum stracił flotkę w czasie kolacji wigilijnej ;)

Sam zresztą nie uchroniłem się parę razy przez takim zrządzeniem losu. Jedyne, co można wtedy zrobić, to biec do kogoś, kto ma internet. No ale jeśli akurat go nie ma, albo jest już późno w nocy? Można powkurzać kogoś z sojuszu, z kim wcześniej wymieniło się numerami. Dzwoniłem nie raz i sam pilnowałem wielokrotnie komuś konta, bo wiem, jaki to ból, nie móc się zalogować i łudzić się, żeby nikt nas nie przeorał. Raz było mi nawet całkiem łyso, kiedy odebrała żona takiego właśnie znajomego, w tle słychać płaczące dziecko (po głosie dało się poznać, że właśnie przerwałem jej w usypianiu berbecia), a ja do męża, żeby mi konta popilnował... '^o^

Zasady gry:
1. Zakładasz konto "Master Killer".
2. Budujesz budynki - jest ok.
3. Zaczynasz inwestować w badania - jest ok.
4. Dostajesz skana od sąsiada - na początku myślisz, że jest ok.
5. Patrzysz na galaktykę i widzisz czerwonych, białych i zielonych. Czerwoni są za silni, zieloni za słabi. Ty jesteś zielonym dla tych czerwonych, a czerwonym dla zielonych. Mamoooo, ta gra jest skomplikowana!
6. Tworzysz pierwsze stateczki, które tracisz na drugi dzień, bo sąsiad wpadł z wizytą.
7. Nienawidzisz sąsiada i chcesz mu wypowiedzieć wojnę, ale on ci mówi, że zna najlepszych graczy na tym uni i jesteś już trupem.
8. Zmieniasz nick na: "citizen 273" albo "oddam konto"
9. Budujesz kolejne stateczki, aby się odegrać i wysyłasz je na sąsiada.
10. Twoja flota nie wraca - odkrywasz, że obrona naziemna też jest pomocna.
11. Wydajesz wszystko co akurat masz na obronę.
12. Wstępujesz do sojuszu - ma 183 członków, jesteście niepokonani!
13. "Moje stateczki, moja obrona, moje surowce! Nieeeeeee...." - odkrywasz, że po przekroczeniu 5000 punktów nie ma już "czerwonych" graczy.
14. Na forum sojuszu jakiś spoko koleś o nicku "3xtErM!n4t0r666" napisał coś o robieniu "fleet save'a" na pobliskie pole zniszczeń na parę godzin z misją "zbieraj" albo nieaktywną planetkę z misją "atakuj" - Achaaaa...
15. "Moje stateczki, moja obrona, moje surowce! Nieeeeeee...." - poznajesz możliwości falangi księżycowej, wyłapującej floty, które nie lecą z księżyca.
16. Chcesz mieć księżyc!
17. Po 24. nieudanych próbach stworzenia księżyca na 1%, dajesz na mszy na tacę (jeśli jesteś niewierzącym, nawracasz się i prosisz o przebaczenie, po czym dajesz na tacę).
18. Masz księżyc! Co prawda dlatego, że net padł i straciłeś całą flotę, ale było pełne 20% (ograniczenie) na powstanie i jest! Jesteś najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.
19. "Kurde, ta flotka..." - nie taka była umowa, nie dajesz już więcej na tacę (jeśli byłeś niewierzącym, od początku wiedziałeś, że tak się to skończy, "odwracasz się" znowu).
20. Zmieniasz nick na "Master Killer" i rządzisz Uniwersum.

Jeśli ktoś ma słabe nerwy, nie może usiedzieć w miejscu, jest pyskaty, traci połączenie z internetem częściej niż raz w miesiącu na cały dzień, nie lubi matematyki na poziomie windowsowego kalkulatora, ma awersję do niebieskiego koloru, spędza przy komputerze mniej niż 2h dziennie i najważniejsze - ma pod ręką dziewczynę/chłopaka, która/y wymaga bezustannego towarzystwa, niech nawet nie zaczyna w to grać! Nie będzie się bulwersować, a przy okazji denerwować innych :P

Ok, czas puścić rekreacyjnego fs'ka... :x

piątek, 12 czerwca 2009

Madonno, grzeszna Madonno...


Jedyny w Polsce koncert Madonny (15 sierpnia) wypada w Święto Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. To nie podoba się środowiskom katolickim.

Już dawno przestałem traktować poważnie katolickie bojówki wojowniczych moherów ninja. Okazuje się bowiem, że to nieskończone źródło rozrywki, jeśli tylko podejść do tego na luzie. I dziś znowu mam z nich ubaw. Bo oto zgodziła się pewna kobiecina, sławną będąc i wyczekiwaną przez fanów, zagrać w kraju naszym skromnym, niegodnym, artystycznie zacofanym, a tu masz ci taki los!

Matka Boska zapewne przewraca się teraz w... ekhm... Matka Boska z pewnością chodzi teraz po swej chmurce i zdziera sobie włosy z głowy (całkowicie cielesnej), patrząc na Ziemię i sycząc pod nosem: "to ja dla nich... z jakimś duchem... jak opętana... 7 razy po 7 i 777... a oni teraz chcą chlać i bawić się w moje święto!". Oni. Ludzie, którzy mają takie samo prawo bawić się i śpiewać, jak inni klęczeć i wznosić modły o wieczne potępienie dla tych pierwszych. Oburzające, jak oni śmiOM.

A tak w ogóle, to która Maryja będzie się bulwersować 15 sierpnia najbardziej? Może jakiś ranking znowu? Bo Jezus miał sporo tych Boskich Matek. Matka Boska Zielna, Fatimska, Gromniczna, Siewna, Murzyńska (Czarna - o ironio - Madonna!), Kalwaryjska, (...), Rotacyjna, Posiwiała, Chichocząca, Sepleniąca, Grająca w Simsy, Lądująca Na Buli (potocznie: Matejowa), Patronka Szwaczek, Orędowniczka Noszących Komórki Na Smyczy, Wspomożycielka Uciśnionych Z TVN'u (Rurku, czemu ten różaniec...). Ach - kto by tam wszystkie zliczył! Jedno jest pewne, jak one ruszą na koncert dokonać pacyfikacji, to Madonnie nawet cycki w stożki nie pomogą.

A jest Matka Boska Tańcząca? Może ona machnie na to wszystko ręką? Z dedykacją specjalnie dla niej:

czwartek, 11 czerwca 2009

Galacticos - Reaktywacja?


Powyżej: Ale to już było...

Miarka się przebrała! Tak zapewne pomyśleli co niektórzy ludzie, z zarządu Realu Madryt. Barcelona zgarnęła w tym roku całą pulę w kraju i Europie, w dodatku ze sporą przewagą i w ładnym stylu. Tego było już chyba za wiele. Realowi sukcesów w lidze oczywiście nie brakuje, ale Ligę Mistrzów wygrali ostatnio 7 lat temu. Przez ten czas nie zdołali nawet dojść do finału, przegrywając mecze, w których byli zdecydowanymi faworytami. Tym razem ma być inaczej.

Jeśli ktoś odrobinkę interesuje się piłką nożną (ja obecnie bardziej z sentymentu), to na pewno pamięta pojęcie "Galaktycznych", które zaczęło funkcjonować dzięki Florentino Perezowi, kiedy ten został prezesem madryckiego klubu. Obiecał wtedy podczas swojej kampanii wyborczej, że sprowadzi z FC Barcelony samego Luisa Figo. Obietnicy dotrzymał. Do klubu zawitali kolejni geniusze futbolu, jak Zinedine Zidane, David Beckham, Ronaldo i Michael Owen. Mimo tego drużyna nie została czołgiem, miażdżącym wszystkich dookoła.

Wydawało by się więc, że w czasach globalnego kryzysu, koncepcja "Galacticos" nie ma żadnego sensu. A tu proszę! F. Perez powrócił na stanowisko prezesa, a na celowniku już namierzeni: Cristiano Ronaldo, Kaka, David Villa, David Silva, Xabi Alonso. Za Ronaldo jest już nawet suma - 96 mln euro! Największy transfer w historii. Czy jakiś zawodnik jest w ogóle wart tyle pieniędzy? Z jednej strony wydaje mi się to głupie, z drugiej, na takim poziomie głupców chyba nie ma i te sumy są przemyślane na późniejszy zysk. Przynajmniej z reklam, bo w kwestii sportowej, to byłbym ostrożny z szacunkami.

A ten pierwszy transfer jest mi nawet na rękę, bo jak lubię Manchester Utd., tak C. Ronaldo i Realu już nie za bardzo. Niech się zejdą, pasują do siebie ;)

środa, 10 czerwca 2009

10 Najbardziej Finezyjnych Tortur Ludzkości


Ostatnio czytałem sobie pewien artykuł o średniowiecznych torturach. Trzeba przyznać, że jeśli chodzi o zadawanie bólu drugiemu osobnikowi tego samego gatunku, ludzie są chyba najlepsi w całej Drodze Mlecznej. Jako że nie kopie się leżącego, nie będę wspominał, że prym w tym wszystkim wiodły (i gdzieniegdzie nadal wiodą) "święte" i "nieomylne" religie. Oj. No nic, przejdę do rzeczy.

Każdy zna takie "wynalazki", jak Krzesło Inkwizytorskie, Żelazna Dziewica, Hiszpańskie Buty, czy też wbijanie na pal, gotowanie żywcem, itd. Zamieszczam więc tutaj te rzadziej spotykane, mniej znane, ale na pewno nie mniej przerażające. Mój subiektywny ranking tych najbardziej "finezyjnych", przy wymyślaniu których naprawdę ktoś musiał się nieźle napocić.


9. Mankurtyzacja

Wywodzi się z bliskiego wschodu i polega na założeniu czepka na ogoloną głowę skazanego, sporządzonego ze świeżej, wilgotnej skóry wielbłąda. Następnie zakuwano go w dyby w taki sposób, aby nie mógł tego czepka ściągnąć, ani ocierać się nim o nic i wypędzano na pustynię. Pod wpływem gorąca, wielbłądzia skóra kurczyła się i uciskała mózg. Uszkodzenia były na tyle duże, że człowiek zapominał kim jest i skąd pochodzi, stając się ślepo posłusznym swemu nowemu panu.

8. Wycinanie żuchwy

Z cyklu: "niejednemu by szczęka opadła". Krótko i na temat - tortura/kara stosowana ponoć przez Majów. Nie mam dokładniejszego potwierdzenia tego sposobu, ale jestem przekonany, że ktoś to z pewnością zastosował.
Podobną do tego torturą, ale o dwa poziomy okrucieństwa niżej, był tzw. "Uśmiech z Glasgow" - nacięcie kącików ust i zadawanie silnego bólu, aby człowiek - poprzez krzyk i rozwieranie szczęki - rozrywał sobie policzki, tworząc "uśmiech od ucha do ucha" 'a la Joker z najnowszej części Batmana.

7. Piłowanie

Jako że dawniej ludzie byli mniej zaawansowani technicznie, sztuczki z przepoławianiem kogoś na pół nie były do końca bezpieczne. Stworzyło to pole do popisów dla wszelakiej maści psychopatów, którzy za młodu nie mieli żadnych "resoraków" i nie mogli pobawić się w "ciekawe, co jest w środku". Niestety nie wystarczyło im to co zobaczyli. Ci piłowani, wstrętni ludzie mieli nawyk do mdlenia, kiedy ich wnętrzności wylewały się po stole, zatem psychopaci wymyślili, że powieszą ich za nogi do góry, aby krew cały czas spływała do głowy i aby tamci nie tracili przytomności, dopóki piła nie dochodziła już od krocza do gardła. Mission accomplished? (...)

6. Obdarcie ze skóry

(...) Nie do końca. Wyżej wspomniani koneserzy ludzkiego wnętrza dokonali pewnych przeróbek swego pomysłu. Tak powstało obdzieranie ze skóry, odsłaniające wszystkie mięśnie i nieco kości, bez natychmiastowej śmierci. To zapewne w ramach pracy magisterskiej "Co krzyczy człowiek, kiedy jest mu zimno w temperaturze pokojowej i ocieka krwią". Aby ogrzać nieszczęśników, polewano ich czasem gorącą smołą.

5. Zawijanie jelita

Pamiętam scenę z filmu "Hannibal", w którym Dr Lecter nacina policjantowi brzuch i zrzuca go z balkonu, zawieszonego na sznurze za szyję. W skutek działających sił, z brzucha "rozwijają się" wszystkie jelita aż do samej ziemi.
Tatarzy wpadli na podobny pomysł już dawno temu, z tą różnicą, że z nacięcia brzucha wyciągali tylko kawałeczek jelita i przybijali go do pala. Reszta należała do samego poszkodowanego, który musiał chodzić dookoła niego, nawijając pozostałość. Dla dociekliwych - jelito cienkie ma ok. 7 m długości.

4. Przeciąganie pod kilem

Marynarze nie gęsi i swoje tortury mają. Bardziej surową metodą było też przeciągnięcie nie z burty na burtę, ale wzdłuż - od dziobu do rufy - równoznaczne w zasadzie z karą śmierci. Najczęściej ludzie po prostu tonęli, ale warto pamiętać o tym, że ich ciała były cięte na całej powierzchni przez skorupiaki, poprzyczepiane do dna statku. Okrętowy medyk mógł w razie potrzeby zarządzić więcej niż jedno takie przeciąganie.

3. Mit o Pazyfae

Pazyfae była matką m.in. słynnego Minotaura. Wg mitu, napaliła się kobiecina na świętego byka, podarowanego jej przez Posejdona. Dedal wybudował dla niej drewnianą krowę, w której się ukryła, celem oczywiście zbliżenia z owym bykiem.
A teraz wyobraźcie sobie "zabawę" w Pazyfae na rzymskich igrzyskach z dzikimi bykami i wysmarowanymi krowim śluzem niewolnicami, wszystko ku rozbawieniu tłumów. Mało?

2. Zjadanie żywcem

Do najbardziej wyszukanych sposobów znęcania się należy chyba pozostawienie człowieka "mniejszym braciom jego" do schrupania. W tym aspekcie ludzkość też wykazała się geniuszem, przez co powstały takie kaźnie, jak: przywiązanie człowieka do drzewa w pobliżu mrowiska i nasmarowanie go słodyczami, pozostawienie go również przywiązanego na pastwę wygłodniałych szczurów, czy nawet świń. Z tymi dwoma pierwszymi można było też zastosować klatkę na samą głowę. Ponoć szczury najczęściej zaczynają od oczu. Mają chyba dobre serca i chcą ludziom oszczędzić reszty tego widoku.

1. Skafizm

Można by to zaliczyć do powyższego zjadania żywcem, ale wg mnie zasługuje na osobne "wyróżnienie" za pomysłowość. Wymysł starożytnych Persów, którzy zresztą w torturach byli zaprawieni jak ta lala. Tym jednak przeszli samych siebie.
Polegało to na wyłupieniu oczu, włożeniu biedaka do czegoś w rodzaju wanny, tak aby nogi i głowa wystawały na zewnątrz i polewaniu ran mlekiem i miodem. Pozostawiano go następnie na słońcu, a muchy, zwabione zapachem łakoci, składały jajeczka w oczodołach. Wyklute larwy żywiły się powoli mózgiem. Jeden z obalonych królów konał w ten sposób ponoć 2 tygodnie.

Aż mi przyszła ochota na kanapkę z miodem :)


PS

Pewnie ktoś mądry zauważył, że w tytule jest mowa o 10. torturach, a ja podałem powyżej 9. No cóż. Uznajmy, że jeśli dotrwaliście do tego miejsca, to dodajcie torturę "0" - najbardziej wyszukaną ze wszystkich, stworzoną przeze mnie - a mianowicie czytanie tego wpisu :P
Dziękuję za uwagę.


Dopisek od autora:

Główne źródło: Wikipedia
Źródła pomocnicze (artykuły i fora, znalezione w internecie): 1 | 2 | 3 | 4 | 5

poniedziałek, 8 czerwca 2009

POszły ludy do Europy


Ziemia zadrżała, szyby z wszystkich okien wyleciały z potężnym łomotem, rozpryskując się w drobny mak, a odrzwia runęły z trzaskiem pod naporem ludu, chcącego oddać zawzięcie swój głos. Komisja, ocierając pot z czoła, wydawała karty z prędkością dźwięku, tracąc kilka wkładów w długopisach na parafki, potwierdzające odbiór karty. Nawał pracy spowodował, że komisja niemal nie ruszyła się z miejsca przez 14 godzin. Szybkie losowanie przewodniczącego zadecydowało o możliwości udania się na 15 min na obiad trojgu szczęśliwcom. Reszta błagała o dostarczenie jakichś kanapek i napojów, a sprawę utrudniały grube, szkolne mury, pozbawiające zasięgu dla sygnałów komórkowych. Komisja, odcięta od świata, musiała wzywać policję 26 razy, co przypominało przedostanie się na tyły wroga podczas ostrzału napalmowego w Wietnamie. Wielu ucierpiało.

Te wybory były całkowitym przeciwieństwem powyższego, co zresztą było oczywiste z wcześniej przeprowadzonych sondaży. Nie wiem, kto zadecydował o przeniesieniu o dwie godziny czasu głosowania, z 6.00 rano na 8.00, tym samym wyznaczając zakończenie nie na 20.00, ale na 22.00. W moim obwodzie przez te dwie ostatnie godziny przyszło może 5 osób, wliczając w to wójta, który przyszedł na mały rekonesans. Liczenie głosów poszło na szczęście dość szybko i w domu byłem jeszcze przed północą. Jak na złośliwą ironię, mnie przypadło liczenie głosów oddanych na "Partię Braci Mniejszych" (wygrali w moim obwodzie z prawie 55% poparciem). Ogólnie, jak wiadomo, wygrało PO.

Spostrzeżenia:

- Nieco błędne myślenie ludzi, że im "problem" jest od nich dalej, tym mniej ich dotyczy i można to olać. Widać to po frekwencji: wybory na wójta > na prezydenta > do sejmu > do samorządów > do parlamentu europejskiego.
- Przesunięcie czasu o 2 godziny w przypadku "ważniejszych" wyborów, jakie miało miejsce w tym przypadku, spowodowałoby, że na dokładniejsze wyniki trzeba byłoby czekać na następny dzień.
- Gazetki szkolne SĄ potrzebne. Inaczej komisja zanudziłaby się na śmierć.
- Ad. powyższe - potrzebna zmiana Konstytucji i zniwelowanie powagi wyborów o puszczenie jakiegoś chociażby radia w ich trakcie.
- Jakby mi tak codziennie płacili za nudzenie się...

niedziela, 7 czerwca 2009

MGMT - Kids


Przerwa na kolację. Trochę jestem dziś zabiegany. Wybory są w toku i zdam z nich pewnie większe sprawozdanie "z pierwszej ręki" jutro. Dziś więc nie będzie kącika "Muzyczne Sentymenty" - nie mam po prostu na to czasu. Zamiast niego, coś, co psychodelicznie komponowało się z moim wczorajszym dołem.

piątek, 5 czerwca 2009

Gotyckie sentymenty


Trochę się zapomniałem, no ale nic to. Z nieba od kilku dni ładuje deszczem, atmosfera jest raczej depresyjna i cały ten marazm udziela mi się dosyć intensywnie. Tak na marginesie, jak tak poleje jeszcze parę dni, to ktoś obudzi się z ręką w nocniku. Mam radiówkę i sygnał, jakby nie patrzeć, leci sobie do odbiornika przez tę ulewę, więc, Deszczu, apel do ciebie, jeśli to czytasz, to wyluzuj... ;)

A wracając do mego zapomnienia, ostatnio "wsysło" mnie coś, czego wycinek widać na powyższej fotce. Kiedyś o Gothicu 2 i dodatku do niego napiszę tutaj więcej, przy okazji "małego" rankingu moich ulubionych gier, ale nim to nastąpi... Złapałem klimat! Wreszcie. Po 6 latach, kiedy dosłownie zarzynałem tę grę na wszelkie możliwe sposoby i znałem każdy jej zakamarek (zabrzmiało dwuznacznie?). Po wielokrotnym przejściu jej wzdłuż i wszerz i zbadaniu każdej dziury (hmm...). Kilka wcześniejszych podejść było nieudanych, ale teraz minęło wystarczająco dużo czasu, żeby sporo rzeczy pozapominać i cieszyć się światem Myrtany na nowo. Ha!

Nawet nie mam zamiaru teraz pisać cokolwiek o tej grze. Nie powiem, na którym miejscu jest w moim rankingu. Powiem tylko, że stęskniłem się za nią i... dupa, nie kończę tego wpisu, idę pograć...

:P

wtorek, 2 czerwca 2009

Powołani do grzechu A.D. 325


Jeśli czyjeś uczucia religijne zostaną tym wpisem urażone, to ripostuję, gdyż mamy wolny kraj i wolność słowa, a moje uczucia religijne zostały obrażone w nie mniejszym stopniu i nie robię z tego wielkiego halo.

Tak to już jest, że po świecie chodzi całkiem pokaźna liczba pedofilów i tym podobnych jednostek. W całym tym cyrku najlepsza od lat okazuje się być jednak Wielka Nierządnica Babilońska - Kościół. Największy bastion jawnych degeneratów, ociekających i dławiących się już hipokryzją. Już widzę rozgorzałych katolików, którzy będą zaciekle bronić swoich pupili, twierdząc jak zwykle, że w tym wszystkim jest boski plan! Że to wielki test wiary. Że księża, to tacy sami ludzie jak my, zwykli śmiertelnicy i mogą czasem zgrzeszyć. Bardzo ciekawa teoria, jakże typowa dla kogoś, kto od lat tonie w swych bredniach i chwyta się ostatniej deski ratunku - okrzyku "God wills it!". Dla mnie to tylko kolejny powód, aby całą tę zabobonną, przestarzałą szopkę, spuścić raz na zawsze do kanalizacji jednym przyciskiem. Niestety, nie da się.

Wczoraj przeczytałem o pewnym księdzu (o jakże dziwnym trafem, nie pierwszy i nie ostatni zapewne raz!), który za dwa lata molestowania 13-letniej dziewczynki, dostał dwa lata więzienia w zawieszeniu i został zawieszony na 10 lat w funkcji katechety i na nauczyciela. Czemu nie jestem zaskoczony? Czyżby fakt, że żyjemy w państwie katolickim miał na to jakiś wpływ? Czy, gdyby to nie był ksiądz, tylko jakiś żul z osiedla, wyrok byłby taki sam? Jakoś mi się nie wydaje. A może to była akcja ratowania życia tego księdza? Bo jedno jest pewne - gdyby trafił do więzienia, mógłby zostać zlinczowany. Molestowanie dziecka, to coś, czego nawet skazani nie tolerują i na całym świecie zdarzają się przypadki wymierzania przez nich w takich sprawach sprawiedliwości. A to był w dodatku duchowny! Heh.

Z drugiej strony, gdy na to patrzę, pojawia się na mej twarzy szyderczy uśmiech. Widać sam jestem jakimś zboczeńcem, bo perwersyjną radość sprawia mi patrzenie, jak ta chora instytucja stacza się coraz bardziej w dół, zdemoralizowana i nie warta zaufania, krztusząca się tonami złota i świecidełek, wyssanych od zaślepionej, bezmyślnej masy błądzących owieczek. Największej rzeszy naiwniaków, jaką widział ten świat, a jednocześnie okrytej nietykalnością i uważanej za świętą. I wy, katolicy, którzy teraz to może czytacie, nie zrozumcie mnie źle. Bo założenia waszej religii były całkiem ciekawe, a to, co głosił Jezus, jest w porządku. Swoją drogą - trochę się to różniło od tego, czego się uczycie od panów w czarnych habitach, ale główny sens został zachowany. Chodzi tylko o jeden malutki szczególik, którego widać nie przewidział w swej boskości - wykorzystanie całego tego zamieszania przez politycznych uzurpatorów, którzy wzięli "ciężar" przywództwa apostolskiego na siebie, oddzielając się od "zwykłej hołoty", która od tamtej pory daje się wodzić za nos. Kolejne sobory, wyrzucanie ewangelii, które nie bardzo pasowały do wizji świętości Kościoła, masowe zmienianie treści tych istniejących, nie pomijając nawet dziesięciorga przykazań, ustalanie dogmatów, sprowadzenie roli kobiety do człowieka niższej kategorii, odizolowanie ludności od wszystkich książek, a obecnie również filmów, które jakiś sposób zmuszają do MYŚLENIA i mogą spowodować pewne wątpliwości. Tak, Kościół czuwa nad wami od setek lat, abyście czasem nie zaczęli patrzeć wyżej niż stoicie, bo to grzech. Uderzył w wasze najczulsze punkty, najważniejsze potrzeby, jak chociażby naturalna ochota do seksu, sprowadzając wszystko na poziom obrzydliwego grzechu. Zaskakujące, jak wiele można osiągnąć, zasiewając małe ziarenko strachu przed wiecznym potępieniem. Gdzie wy macie oczy, ludzie?

PS. 1

Słowo znowuż skierowane do katolików: byłbym wdzięczny nad zastanowieniem się nad tymi słowami, bo nie jesteście świętymi krowami na tym świecie, nie powinniście mieć z racji wyznania najmniejszych nawet przywilejów w tym kraju, ani w żadnym innym, bo religia to osobista sprawa każdego człowieka i nie obrażajcie się, kiedy ktoś wytknie wam błędy w myśleniu.

PS. 2

A co do księdza, wisi mi to, jakie były jego stosunki z tą dziewczynką. Nie znam tej sprawy osobiście. Mogli się kochać, mogła być tego w pełni świadoma, mogła tego chcieć - nie obchodzi mnie to. Tak samo jak to, czy jakikolwiek duchowny jest gejem, czy co tydzień jeździ do domu uciech, itp. Nie moje rybki i nie moje akwarium. Chodziło mi tylko o to, że jeśli ma być sprawiedliwość, to niech będzie na wszystkich szczeblach, bez żadnych przywilejów dla posiadanego stanowiska.

poniedziałek, 1 czerwca 2009

Air Crash... Reality Show


Trzeci i chyba ostatni (?) dzisiejszy wpis. Zdarzyło się przed chwilą coś, co niejako wyczułem i źle się z tym czuję. Oglądam sobie często różne dokumentalne serie filmów z Discovery i National Geographic na YouTube. Na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni oglądałem na ten przykład bardzo ciekawą serię "Air Crash Investigation". W każdym odcinku odtwarzana jest tragedia, która miała wcześniej miejsce, naświetlając ją dokładnie, pokazując ostatnie chwile na pokładzie, podając dokładnie przyczyny, całe śledztwo, znane fakty, itd.

Katastrofy samolotów nie zdarzają się często i statystycznie rzecz biorąc, większe jest prawdopodobieństwo śmierci od uderzenia pioruna, niż śmierci w samolocie. Nie zmienia to faktu, że czasem się to zdarza, a wyżej wspomniana seria dokumentów uzmysłowiła mi, na jak WIELE sposobów, często z absurdalnie błahych, KURIOZALNYCH wręcz przyczyn, samolot może runąć na ziemię. Wczoraj również oglądałem jeden odcinek i gdy skończyłem, pomyślałem sobie: "ciekawe, kiedy przyjdzie mi poczytać o nowej katastrofie, bo nie pamiętam żadnej ostatniej".

Czy muszę mówić, jak się dziś poczułem, gdy pierwszy tytuł, jaki przeczytałem na Onecie, to: "Samolot Air France zniknął z radarów; "nie ma nadziei""? Co (nie)ciekawsze, w odcinku "ACI", który oglądałem wczoraj, główną przyczyną była burza. A teraz doczytałem dodatkowo: "- Samolot wleciał w strefę burzową z silnymi zaburzeniami atmosferycznymi, które spowodowały zakłócenia w pracy maszyn". Zaskakująca ironia przypadkowości...

Masz talent? Obyś miał też jaja!


Susan Boyle znalazła się w szpitalu, po tym, jak nie wygrała trzeciej edycji brytyjskiego "Mam Talent". Powód: załamanie nerwowe. Faworytka, czarująca swym głosem, cytuję: "Klip z jej występem obejrzało prawie 200 milionów osób na całym świecie". Skromna, starsza pani, o której przez te parę tygodni można było czytać nawet na wyświetlaczu temperatury w zamrażalniku. I mógłbym się teraz zastanawiać nad sensem wypowiadanych pod publikę słów o skromności, o tym, że jest wśród przyjaciół, że jak nie wygra, to się nic nie stanie, itd. I nie chcę jej bronić, bo mnie osobiście aż tak bardzo nie urzekła i było mi obojętne, kto wygra, ale wydaje mi się, że cały ten syf zgotowały jej media.

Napompowano wokół niej tak wielki balon gwiazdorstwa i przełomowości, rozpływano się w superlatywach, urzekającej osobowości, nadzwyczajnej skromności i niespotykanym talencie, że miała prawo uwierzyć w to wszystko i gdzieś we wnętrzu być przekonaną, że nie ma szans przegrać. Przegrała. Balon pękł, sen się skończył, świat wróci do swoich zajęć, a Diversity, wielcy wygrani (swoją drogą, czemu o nich jakoś nikt się nie rozpisywał?), mają swoje pięć minut. Szkoda tylko, że oprócz "balonu", w kimś pękło coś jeszcze...

Dzień "Specjalnych"


Dziś mam rozszczepienie mózgu, bo jest co najmniej 4 rzeczy, które mnie zaintrygowały do przelania tutaj swych myśli. Jedną, jako "exclusive", zostawię sobie na jutro, aż zbiorę myśli. Nie obiecuję, że będzie grzecznie. Dziś zatem aż trzy wpisy.

1 czerwca - Dzień Dziecka. Cóż za niesamowite święto. Sama nazwa jednak jest dla mnie troszkę niejednoznaczna. Bowiem, czy chodzi tutaj o dzieci, w rozumieniu rodzinnym, czy tylko biologicznym? A może rozwojowym? Mama ma swoją mamę, a więc jest jej dzieckiem. Czy to też jej święto? Przecież jest już dorosła i przestała być specjalna. A jeśli jednak, to znaczy, że wszyscy obchodzimy to święto, bo wszyscy jesteśmy czyimś dzieckiem. No chyba że ktoś jest Filipem z konopii.

Idźmy dalej. Jeśli to święto tylko dzieci, w sensie biologicznym, to w jakim wieku przestajemy być dzieckiem i przestajemy obchodzić to święto? Kiedy kończymy 18 lat? A może kiedy dowiadujemy się, jak robić własne dzieci? Czyli to będzie gdzieś o połowę wcześniej. A może kiedy przestajemy oglądać magazyn "5-10-15"? "- Przykro mi, Jasiu, masz już 26 lat i nie jesteś już specjalny w życiu mamusi, nie dostaniesz batonika. A, no i pracę idź znajdź, i dziewczynę, i podlej kwiatki, bo twoje dzieciństwo bezpowrotnie minęło".

A może tu chodzi o to, co ktoś ma w głowie? Bo znam parę osób, które pomimo posiadania własnych dzieci, w głowie mają piaskownicę. A po pijaku karuzelę i huśtawki. Oni też są specjalni. Nie wiem, o co chodzi. Albo coś mi umknęło, albo nie dojrzałem i zachowuję się jak dziecko, że w ogóle się nad tym zastanawiam. A może tylko was prowokuję? Wolno mi - dziś moje święto.

;)