czwartek, 14 maja 2009
Polaku, wylecz się sam
No i przyszedł ten moment, kiedy musiałem zmierzyć się z polską służbą zdrowia w formie poważniejszej niż jakieś tam przeziębienie, oko w oko, sam na sam. Dzielnie odpierać ataki, znosić trudy czekania i chodzenia od okienka do okienka. Dziwne, że dopiero w takim wieku, ale wcale nie narzekam z tego powodu. Zwiedziłem tych okienek łącznie cztery w dwóch urzędach, oddalonych od siebie o pół miasta. Dałem radę. Przyznam nawet, że myślałem, iż będzie gorzej.
Trafiłem raczej na dobry dzień, bo pani z rejestracji okazała się bardzo miła i nad wyraz wyrozumiała dla kompletnego laika. Co prawda dzięki niej musiałem później taszczyć swą rzyć po zaświadczenie o ubezpieczeniu, ale przynajmniej nie krzyczała i pozwoliła widzieć się z lekarzem. Druga pani przy rentgenie również okazała się bardzo życzliwa i dosyć wesoła (cyt. "proszę sobie to założyć, to na klejnoty"). Dwa razy chodziłem przybierać dziwne pozycje na stole, bo doktor za cholerę nie mógł zauważyć, w czym problem. Za drugim razem widać załapał o co chodzi, bo zaczął dużo mówić, że faktycznie, że coś jest na prawej nodze, pokazywał mi to na prześwietleniu, itd. Niestety, niechcący sprowadziłem go na ziemię moją bezczelną uwagą, że to przecież w lewej nodze tkwi problem. Z góry przepraszam, być może się niepotrzebnie naraziłem, no ale tak już bywa.
Suma sumarum, okazało się, że nie muszę być póki co cięty. Z pierwszego starcia z NFZ wyszedłem zatem zwycięski. I obym nie miał okazji znaleźć się tam ponownie.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz