wtorek, 5 maja 2009

Shaken, not stirred, Mr. Anderson?



Śniło mi się dziś, że jestem zgubiony w jakiejś ponurej dżungli, z jakimś znajomym traperem. Była noc. Broczyliśmy w jakimś błocie z pochodniami, cholernie głodni i zmęczeni. Znaleźliśmy jakąś małą, wolną, trawiastą przestrzeń, więc mój towarzysz, zaprawiony w bojach, postanowił złapać jakieś zające (zające w dżungli – sny rządzą się swoimi prawami). Problem w tym, że nie mieliśmy wody, a ja już padałem na mordę. Nie wiem jak, ale ta trawa zmieniła się niedługo w moczary, jakby woda wypływała z ziemi. To chyba najgorszy koszmar człowieka spragnionego – dookoła masa wody, a nie można jej pić, bo narobi się jeszcze więcej szkód. Wkrótce po tym wyrwałem się z Matrix'a, jak się okazało, z totalnym korkiem w ustach. Cudowna gazowana Aqua, stojąca na biurku nieopodal, nie po raz pierwszy uratowała mi życie. ;)

Fascynują mnie te sny, przez które podświadomość stara się przekazać mi coś ważnego. Każda taka wizja niesie chyba ze sobą jakiś ukryty sens, tylko nie zawsze da się je odczytać właściwie. Dziś padło akurat na rzecz dosyć trywialną, a jednocześnie dosyć wymowną. Dochodziła 5. rano. Położyłem się, oddając się w objęcia Morfeusza, raczącego mnie kolejnymi dziwnymi snami. Te jednak zachowam już dla siebie. :)

0 komentarze:

Prześlij komentarz